[...] sława Zegadłowicza-poety od kilku już lat gruntowała się w świadomości czytelników, a to dzięki dwóm niezwykle obszernym wydaniom podsumowującym jego twórczość poetycką: w odstępie zaledwie kilku dni drukarnie krakowskie opuściły tomy: Dom jałowcowy. Poezje MCMXX–MCMXXVI (15 grudnia 1926 roku)[1] i Dziewanny. Poemat MCMXIX–MCMXXVI (22 grudnia). Skala tego poetyckiego i edytorskiego przedsięwzięcia była ewenementem w polskich warunkach.

      Dom jałowcowy opublikowany został przez warszawskie wydawnictwo Hoesicka, które w końcu października 1926 roku, niezwłocznie po otrzymaniu rękopisu, zleciło druk krakowskiej Drukarni Narodowej. Warunki finansowe lapidarnie sprecyzował Marian Sztajnsberg w piśmie z 28 października: „Proponuję 15% od ceny brutto książki, płatne w miarę sprzedaży. Obrachunek kwartalny”. Na życzenie autora niewielka część nakładu wydrukowana została na papierze czerpanym[2] – dwa tak wydane egzemplarze (obok dwudziestu na papierze zwykłym i 250 zł zaliczki na poczet honorarium) wydawnictwo przesłało do Gorzenia Górnego 20 grudnia 1926 roku (pięć dni po ukończeniu druku książki). Dom jałowcowy przynosił autorski wybór poezji dokumentującej drogę twórczą Zegadłowicza od poematów powstałych w atmosferze ekspresjonistycznych inspiracji kręgu Kościanek (U dnia którego nie znam stoję bram) poprzez „beskidzkie” tomy liryk pieczętowanych artystycznym herbem „Czartaka” (Zielone święta, Kolędziołki beskidzkie, Przyjdź królestwo Twoje, Kantyczka rosista, Gorzkie żale, Godzinki, Zwiastowanie, Miedza, Krąg) po utwór najnowszy – publikowany po raz pierwszy wiersz tytułowy, zamykający antologię, Dom jałowcowy

           [...]

        Ogromne objętościowo tomy jednych krytyków onieśmielały, innym pozwalały zauważyć w udostępnionym tak szeroko dorobku poetyckim twórcy rysy charakterystyczne, trudne do sprecyzowania w stanie lirycznego rozproszenia, jeszcze innym kazały posądzać poetę o celową działalność zmierzającą do zastąpienia jakości liryki ilością zadrukowanych wierszami kart. W zaniedbaniu formy, porzuceniu należytej troski o selekcję materiału leksykalnego, wątpliwej wartości wizji, której chybiona oryginalność estetyczna i semantyczna staje się po prostu nieznośną manierą, nieuzasadnionym artystycznie tworem, Jerzy Liebert dostrzegł rys tragiczny twórczości autora Domu jałowcowego. Bezkrytyczny w swoim stosunku do techniki słowa, Zegadłowicz chce legitymizować swą poezję wartościami osobowości twórcy: poety religijnego – dowodził pokrewny mu ideowo recezent. Ale etyka twórcy nie usprawiedliwi estetycznych braków dzieła: „Trzeba pilnie toczyć i ostrzyć broń – pouczał publikujący dopiero od pięciu lat dwudziestotrzyletni poeta – jeśli ma ona służyć do walki. W krzaku jałowcowym poezji Zegadłowicza mieszka Bóg i wielkie serce poety i człowieka. Bóg domaga się jednak uczciwego stosunku każdego twórcy do każdego rzemiosła. I nie wolno Nim zatykać wszystkich dziur i braków”[7]

          „Łatwość wierszowania” dostrzegał również Tadeusz Grabowski, ale lektura poetyckiej summy Zegadłowicza doprowadziła poznańskiego recenzenta do wniosków zgoła odmiennych: „Każde jego dzieło to odbicie głębokich przeżyć, to ogniwo łańcucha myśli, stale przesuwających się przez jego świat, to wyraz skłonności do życia swoim światem wewnętrznym”[8] – napisał Grabowski, broniąc poetę przed stawianymi mu zarzutami „dezerterowania z życia” w sfery idealne. Realizm poetyckiego obrazu, zachwyt beskidzką przyrodą, umiłowanie samotności jest w liryce gorzeńskiego twórcy jedynie maską tęsknoty religijnej, eschatologiczną formułą tej poezji:

 

          Im bardziej świat powojenny nurza się w bezmyślnej a nerwowej zabawie, tem żarliwiej modli się Zegadłowicz, tak jak gdyby nie wyszedł poza świat druciarzy, szklarzy, piecarzy i widział przed sobą w leśnej beskidzkiej głuszy tylko świątków. Tam trzyma on straż, tam żyje w głębi skupionego ducha, tam znajduje czystość, ciszę, bogactwo tonów przy pozorach jednostajności.

 

           „Bogatą  w uczucie i myśli księgą [...] życia beskidzkiego” nazwał Dom jałowcowy recenzent „Kuiera Poznańskiego”, dowodząc, iż Zegadłowicz nie tylko posiadł oryginalny ton liryczny, ale i „duszę ma też inną od reszty” [9]. Równie pochlebnie o najnowszej publikacji Zegadłowicza wypowiadał się na łamach tej samej gazety Zygmunt Wasilewski, dla którego twórczość gorzeńskiego samotnika stanowiła dopełnienie obrazu doli ludu Tatr i Beskidu utrwalonego uprzednio w polskiej liryce piórem Kasprowicza i Orkana. O dokonaniach artystycznych i duchowych poety endecki krytyk pisał w kategoriach sakralnych, dostrzegając w jego pracy pisarskiej wypełnianie się misji ekspiacyjnej, zaś w przywiązaniu do ziemi rodzinnej – wyraz wartości uniwersalnych:

 

         taki poeta w górach – to ofiarny służebnik ducha ludzkiego, odkupujący męką swoją niziny od zapamiętania w doczesności. Budując dom, dla nas go buduje. Poeci nadbudowują strop nad nami, aby nie skarlał duch, uciskany pułapem trosk przyziemnych. [...] Praca duchowa to sprawia, że z Polski widać wszystkie zagadnienia, wszystkie czasy i terytoria. Ale dane to jest tym tylko, którzy te pierwiastki powszechne potrafią wyhodować na własnej glebie, choćby tak pozornie ubogiej jak beskidzka[10].

 

       Po głosach prawicowej krytyki literackiej Poznania i Warszawy wielkość osiągnięć poetyckich Zegadłowicza sławił jego krakowski protektor Karol Hubert Rostworowski, dla którego Dziewanny były ewenementem na niwie współczesnej poezji, którą w jego opinii cechować miał artystyczny snobizm i małostkowość i interesowność twórców. „Nareszcie prawdziwy tom twórczej a jednocześnie mrówczej pracy; tom chronicznego natchnienia!”[11]   

        Entuzjastyczne oceny literackich dokonań Zegadłowicza publikowane na łamach prasy prawicowej były – w pewnym przynajmniej zakresie – warunkowane wpływem określonych czynników pośrednio jedynie związanych z wartościowaniem estetycznym. Poezję autora Dziewann środowiska narodowe usiłowały anektować jako swoistego rodzaju artystyczny wyraz propagowanej przez siebie ideologii – stąd uwagę zwracać musi w owych recenzjach pewnego rodzaju dysproporcja pomiędzy ilością uwag biorących za swój przedmiot wielkość i czytość duchową poezji i poety, a ocenami dotyczącymi walorów artystycznych dzieła. Wymiar duchowy tego dzieła, wartości ideowe i możliwość politycznego sfunkcjonalizowania poezji gloryfikującej rodzimą tradycję religijną i kulturową – wszystko to pozwalało obdarzyć Zegadłowicza i jego twórczość wielkim kredytem zaufania. Za kilka lat, kiedy ci sami krytycy nie będą potrafili doszukać się ani w życiu, ani w dziele poety śladu wartości godnych Polaka, częstotliwość i agresywność rzucanych przez nich oszczerstw będzie wymownym wyrazem tego, jak wielkie nadzieje środowisko endeckie pokładało w Zegadłowiczu.

           Niemniej jednak w roku publikacji Domu jałowcowego doniosłość tego dzieła poetyckiego doceniono także w kręgach opozycyjnych wobec politycznej orientacji „Kuriera Poznańskiego”. Jedną z najwcześniejszych recenzji poetyckiego tomu Zegadłowicza opublikowała Maria Jehanne Wielopolska na – dotychczas mało przychylnych poecie – łamach „Wiadomości Literackich”, prezentując omawiany tom wśród czterech „bezsprzecznie najlepszych książek polskich” lat ostatnich[12] (obok W cieniu zapomnianej olszyny J. Kadena Bandrowskiego, Choucas Nałkowskiej i Przymierza z dzieckiem Kuncewczowej). W swoistym dla autorki Kryjaków egzaltowanym stylu dowodziła tkwiących w poezji gorzeńskiego twórcy środków zbawiennych dla duszy skarlałej wskutek miazmatów świata współczesnego:

 

        Ostatni polski arianin, Emil Zegadłowicz, ma w mowie swojej ewangeliczne tony, tak przekonywające, że ugina się pod ich ciężarem nawet nasze zwątpiałe, krnąbrne i nieufne jestestwo, kołysane nawałnicami problematów społecznych i politycznych i karmione nazbyt tęga strawą jędrności współczesnej.[13]

 

         Nie była to jedyna pochwała, jaka spłynęła na Zegadłowicza z łamów skamandryckiego tygodnika. Poetyckie konsekwencje życia samotniczego, pędzonego z dala od snobistycznego życia przysłowiowej Warszawy wskazywał na łamach tegoż pisma Julian Wołoszynowski, którego uwagi o Dziewannach i Domu jałowcowym stanowią bodaj najbardziej entuzjastyczną ocenę talentu poety objawionego zbiorowym wydaniem jego wierszy. „Od Powsinogów beskidzkich aż do ostatnich stron – ecce poeta!”[14] – pisał o integralnym kształcie poezji gorzeńskiego twórcy Wołoszynowski. Z achillesowej pięty – jak niejednokrotnie krytyka postrzegała zamknięcie się poety w ograniczeniach tematycznych i cywilizacyjnych, będących konsekwencją idei regionalizmu, recenzent uczynił cnotę wielkiej miary. To właśnie dzięki wysiłkowi redukcji świata zewnętrznego, którego gwar i pospolitość czyni przyziemną lirykę awangardową tzw. „maszynistów intelektualnych” (z pewnością futurystów), twórczość Zegadłowicza wyrasta zdecydowanie ponad poziom poezji współczesnej, on sam zaś – jak każdy wielki samotnik żyjący bliżej Boga niż ludzi – bardziej kapłan niż artysta – stroi lirę swoich wierszy na melodię boską, a nie ludzką. W opinii Wołoszynowskiego, to właśnie twórczość Zegadłowicza jest najbardziej awangardowym zjawiskiem – oryginalnym, rodzimym, wypracowanym wysiłkiem duchowym wyrazem współczesności. Wreszcie i sam poeta jest osobowością tak nieprzeciętną, iż nie poddaje się zabiegom klasyfikacyjnym: „To zjawisko nazbyt złożone, aby można je poddać segregacji gatunkowej. To indywidualność sama w sobie i – na marginesie – i nie miarę łokcia codzienności!”[15].

           Oczywiście, te przesadnie pochlebne opinie można łatwo zakwestionować. Sam recenzent zresztą postawił asekuracyjną tezę o konieczności posiadania odpowiednich kwalifikacji poetyckich, by doniosłość liryki Zegadłowicza zrozumieć i docenić – jakby uprzedzając ewentualne zastrzeżenia co do sprawdzalności jego literackich analiz. Recenzja jednak odniosła swój skutek: dwie książki poetyckie Zegadłowicza wypromowane zostały w czasopiśmie, którego opiniotwórczej siły nie mogła lekceważyć nawet zdeklarowana opozycja. W kolejnych numerach z roku 1927 nazwisko gorzeńskiego twórcy pojawiać się zaczęło niemal regularnie. Szczególnie istotne znaczenie miała wypowiedź Władysława Leopolda Jaworskiego, który wprost przypomniał redakcji o jej obowiązku promowania twórcy tej miary co Zegadłowicz – w opinii krakowskiego myśliciela – jedynego w Polsce (obok Kasprowicza) przedstawiciela właściwie rozumianego uniwersalizmu w literaturze:

 

        Gdybym był mecenasem – powiedział w wywiadzie Jaworski – uczyniłbym wszystko. aby [...] wyrwać [Zegadłowicza] z jego ukochanego Gorzenia i rzucić w świat wielkich, ścierających się ze sobą namiętności i uczuć. Poezja jego nie straciłaby nic z tego uroku, jaki daje jej jego umiłowany Beskid, bo wiem, że by do swego Gorzenia i tak zawsze tęsknił. Szłoby tylko o to, żeby swój uniwersalizm mól całem swem życiem i działaniem realizować, bo uniwersalizm – to właśnie tworzenie wspólne, łączne, nie dające się pogodzić żadną miarą z samotnością. [..] Wiem, że zjednać Zegadłowiczowi więcej czytelników, niż ich daje pięćset sprzedanych egzemplarzy – to wobec publiczności, której smak wyrobiony został na zupełnie innych utworach, jest rzeczą bardzo trudną – ale na tem polega właśnie rola takich pism jak „Wiadomości Literackie”, które tylokrotnie podnosiły swoją bezstronność i biły oklaski wszędzie tam, gdzie była szczerość i talent[16]

 

          Na mapie nieba literackiego – taki bowiem rysunek zdobił ostatnią stronę 36. numeru „Wiadomości Literackich” z roku 1927 – gwiazda Zegadłowicza zabłysła światłem równie silnym jak Tuwima, Iwaszkiewicza czy... Wołoszynowskiego, a konstelacja Czartaka znalazła się w najbliższym sąsiedztwie gwiazdozbioru Skamandra, wspólnie z nim krążąc wokół „Wiadomości Literackich”.

           Jak można zasadnie przypuszczać, na ów prasowy sukces autora Domu jałowcowego, ugruntowany recenzją Wołoszynowskiego, złożyły się także – poza niezaprzeczalną wartością artystyczną poetyckiego dokonania – również okoliczności dodatkowe. Wśród niewtajemniczonych pewne zdumienie mogła budzić recenzja powstała pod piórem prozaika i krytyka teatralnego, który nadzwyczaj rzadko publikował omówienia publikacji poetyckich, a jeszcze rzadziej pisał o twórczości Zegadłowicza. Pamiętać jednak należy, iż w Warszawie o należyty rozgłos poezji Zegadłowicza dbała – nadzwyczaj skutecznie – Stanisława Wysocka, zaprzyjaźniona zarówno z Marią Jehanne Wielopolską jak i z Julianem Wołoszynowskim – niegdyś aktorem założonego przez nią Teatru Studia – który pozostawał z aktorką w ścisłych i serdecznych stosunkach: zawodowych i towarzyskich. Jeśli w powstawaniu entuzjastycznych recenzji domyślać możemy się inspiracji Wysockiej[17], to nie byłaby to jedyna przysługa oddana twórczości Zegadłowicza w tym czasie. Wysocka pełniła w tym okresie rolę nieformalnego impresaria poety, niejednokrotnie używając swych szerokich koneksji dla torowania mu drogi w literackim świecie stolicy czy idąc  z pomocą w bardziej prozaicznych kłopotach (na przykład negocjacje bankowe).  

         Dramaty, Dziewanny, Dom jałowcowy, Faust – publikacje te otwierają nowy etap recepcji dzieła Emila Zegadłowicza: jego dokonań w dziedzinie liryki, dramatu i sztuki translatorskiej. Szerokie grono czytelników, którzy nie byli w stanie śledzić wydawanych w niewielkich, bibliofilskich nakładach książek poety, odkrywali go na nowo. Jeśli mierzyć doniosłość dokonań artystycznych miarą rozgłosu, to rok 1927 przyniósł pisarstwu Zegadłowicza potwierdzenie jego wartości. „Z tego czterotomowego piedestału – pisał o dziełach Zegadłowicza recenzent krakowskiego pisma – jaśnieje jego pogodna, mistyczna twarz na całą Polskę, a znajomość Zegadłowicza staje się obowiązkowa dla każdego wykształconego Polaka” (Tadeusz Sinko – „Czas” z 13 marca 1927 roku).    

          O naocznych dowodach sławy Zegadłowicza donosiła z Warszawy Wysocka w liście z 23 marca 1927 roku:

 

           Wybrałam się dziś zobaczyć jak wygląda wystawa Mortkowicza – otóż ku radości mojej jedno okno poświęcono całkowicie sławnemu obecnie poecie Emilowi Zegadłowiczowi – jednak niezupełną wydała mi się ta wystawa – więc nie chcąc wchodzić zatelefonowałam – czy też nie dobrze by było umieścić i podobiznę poety – odpowiedzieli że nie mieli jej – więc ponieważ akurat odebrałam od Malarskiego[18] Twoje zdjęcia – zabrałam je – jak również Powsinogi beskidzkie – które mi Nula pożyczyła – to drugie wydanie i poszłam do nich. Mortkowiczowa przywitała mnie słowami: „no widzi Pani – jakiego pięknego wydania doczekał się Zegadłowicz” Naturalnie podniosłam w górę kulturalny czyn jej męża. Oprawiłyśmy obie Twoją gębulę w ramki – umieściłyśmy ją pośród książek – usunęłam stary obdarty egzemplarz Imagines – a natomiast zostały ułożone Powsinogi [beskidzkie]. Lulany to jest niebywała od dawna rzecz – aby w Polsce naraz 5 książek – jednego autora zostało wydanych – bo leży tam Dom jałowcowy Faust Dziewanny Godzina przed jutrznią i Krąg – jest i Kantyczka [rosista] i Ralf [to jest Odejście Ralfa Moora – M.W.] i Noc [świętego Jana Ewangelisty] i Zielone Św[ięta] i Nawiedzeni i Lampka [oliwna] i Przyjdź Król[estwo Twoje] i Godzinki – otoczone to wszystko rzeźbami Wita Stwosza – imponująca wystawa – przed oknami stoi mnóstwo ludzi. Mortk[owiczowa] mówi „ależ mu zazdroszczą – ale nawet przeciwnicy jego przyznają – że należy mu się to – za tak wielką pracę”. Lulany jak ja się cieszę – pojęcia nie masz – powiada – Miriam[19] dostał egzemplarz – bardzo dziękował – bo to wielki zwolennik Zegadł[owicza] – ja właśnie siedzę i wysilam mózg – bo rozsyłam egzemplarze recenzyjne – a chciałabym posłać takim – którzy istotnie dobrze napiszą – no już teraz Zegadł[owicz] wszedł na drogę sławy – nie złamały go nieprzyjemności z powodu Fausta – a przeciwnie rzucił wrogom przed oczy plon swej pracy z wytężoną siłą [76.100].

 

        Rozgłos, jaki twórczości Zegadłowicza przyniosło jednoczesne niemal opublikowanie czterech pokaźnych objętościowo, trudnych do zlekceważenia książek, wywoływał także reakcje krytyki nieprzychylnej dziełu gorzeńskiego poety. Do rejestru spektakularnych napaści prasowych z lat poprzedzających edycję Domu jałowcowego – rejestru na którego poczesnym miejscu figurowała enuncjacja Przybosia drukowana w „Zwrotnicy” – Zegadłowicz musiał dopisać kolejny artykuł niemal totalnie negujący wartość jego dokonań artystycznych. Jakby w nawiązaniu do opinii Karola Huberta Rostworowskiego, który pisząc o Dziewannach dowodził: „To nie barwne reklamy: »jam poeta, jam poeta«”[20] – Karol Wiktor Zawodziński, nadzwyczaj surowo osądzający wartość tego dzieła, w tytule swego artykułu postawił retoryczne dlań pytanie: „Geniusz czy potęga reklamy?”[21].

        Wielkość Zegadłowicza to według cenionego w Dwudziestoleciu krytyka rezultat sugestii zbiorowej, jaka powstała wskutek jednomyślnie brzmiących ocen Dziewann i Domu jałowcowego publikowanych na łamach pism zarówno prawicowych, jak i liberalnych. Jakby zaniepokojony takim chóralnym aplauzem zróżnicowanych politycznie, religijnie i obyczajowo środowisk, Zawodziński za konieczne uznał napomnienie, iż ten sam pisarz, który dla jednych staje się wzorem postawy chrześcijańskiej, w niezrozumiały sposób znajduje rzesze wiernych czytelników wśród Żydów, zaś zdobiące biblioteki zdeklarowanych antysemitów książki Zegadłowicza ukazały się nakładem oficyn niearyjskich.

        Klikowości, interesowności i spiskowemu charakterowi apologetycznych opinii wygłaszanych o talencie Zegadłowicza Zawodziński przeciwstawił dezawuujące legendę i wielkość gorzeńskiego głosy poety krytyków bezstronnych, wolnych od emocjonalnych powiązań z osobą poety, motywacji pozaestetycznych, które mogłyby fałszować ogląd dzieła artystycznego. Przykładem owych słów rozsądku i obiektywizmu miały być filipiki Jana Nepomucena Millera[22] (który od czasu usunięcia go z grona „Czartaka” istotnie był obcy Zegadłowiczowi), Juliana Przybosia (który po latach sam pokajał się za zoilowską nieuczciwość) i wreszcie... samego Zawodzińskiego.

         Niestety, wartość poznawczą wywodów krytyka mąci przyjęta przezeń metodologia interpretacji omawianego dzieła. Zawodziński uciekł się do dość prostego zabiegu erystycznego, polemizując nie z wymową dzieła, ale z tezami samodzielnie wpisanymi wbrew intencji twórcy w jego zamysł artystyczny. Zasadnicze wady liryki Zegadłowicza zatem polegają na tym, iż poeta, który „usiłuje być wzniosłym nauczycielem”, nie ma właściwie niczego do przekazania; twórca usiłujący „wprowadzić pierwiastki rozumowe do treści swych stanów lirycznych”, tonie w emocjonalizmach natchnienia, stara się być realistą, ale właściwy jest mu ton aintelektualny, czego sam nie jest w stanie zrozumieć. Słuszność swoich odczytań krytyk sygnuje rozmieszczonymi w punktach konstrukcyjnych wywodu sugestywnymi emocjonalizmami  w rodzaju: „gorsze czekają nas rzeczy, gdy przystępujemy do [...] Dziewann”, czy: „Jeszcze potworniej uwidacznia się nicość ideologii...”, „Ale najgorzej jest w księdze...” Przygotowanemu w ten sposób do akceptacji interpretacyjnych tropów czytelnikowi Zawodziński mógł już łatwo w zakończeniu swego artykułu „wyjaśnić”, że umysłowość Zegadłowicza ukształtowała mentalność germańska, z ducha obca charakterowi polskiemu, zaś jego religijność – rozsentymentalniony protestantyzm – nie ma wiele wspólnego z polską tradycją katolicyzmu. Nie zabrakło w artykule krytyka, który uznawał za niegodne jego sumienia uproszczenia interpretacyjne, argumentów ad hominem: ustanowiwszy niekwestionowaną autorytatywność własnych sądów, obywającą się bez konieczności dowodzenia ich słuszności, wartość swoich awersji wyznaniowych podniósł krytyk do rangi prawdy powszechnie akceptowanej, negując szczerość wiary poety sentencją: „Wiadomo zaś, że nie ma bigoterii nieznośniejszej od protestanckiej”[23].

 

 

[1] W archiwum pisarza znajduje się egzemplarz książki z odręczną dedykacją Zegadłowicza dla Wandy Kaiszarowej: „Drogiej Cioci 23 XII 1926 Gorzeń Górny. EZ”.

[2] W imieniu firmy F. Hoesicka Marian Sztajnsbergo pisał do Zegadłowicza 6 listopada 1926 roku: „W uprzejmej odpowiedzi na pismo WPana z dnia 1 bm. donoszę, że na wydrukowanie niewielkiej ilości egzemplarzy na papierze czerpanym zgadzam się i odpowiednie polecenie wydam drukarni w dniu dzisiejszym. Okładkę zdecydowałem dac drukarską, w każdym razie przed wydrukowaniem prześlę WPanu do zaakceptowania. Proponuję zaliczkę udzielić WPanu zaraz po wydrukowaniu książki w wysokości zł 250, – Drukarnię zobowiązałem do wykończenia książki najpóźniej 4 grudnia. Proszę powiadomić mnie, czy już korekty napływają”.

[4] Zob. Emil Zegadłowicz, Spod młyńskich kamieni, s. 253.

[5] [Redakcja], Emil Zegadłowicz, Dziewanny, Tydzień bibliograficzny, „Wiadomości Literackie” 1927, nr 13, s. 4.

[6] Rękopis powstałej w Gorzeniu Górnym ballady „O poczętych a nie narodzonych balladach” sygnowany jest datami 25–31 grudnia 1920 roku. Informacje te zostały pominięte w tomie Dziewanny. Druga z zamieszczonych w księdze trzeciej ballad pierwotnie nosiła tytuł „Ballada o poświęceniu kamienia węgielnego pod gmach konserwatorium symfonicznego; celebruje autor z współudziałem Istinksa pana we wsi zwanej Kwaczałą a może i gdziekolwiek indziej”.

[7] Jerzy Liebert, „O Słowie i o Bogu w Domu jałowcowym. „»Głos Prawdy« Literacki” 1927, nr 29.

[8] Tadeusz Grabowski, „Dom jałowcowy”, „Kurier Poznański” 1927 nr 221(z 16 maja), s. 8.

[9] Tamże.

[10] Zygmunt Wasilewski, „Dom jałowcowy i Faust”, „Kurier Poznański” 1927 nr 93, z (27 lutego). Równie życzliwe uwagi o dziele Zegadłowicza zamieścił Wasilewski w „Kurierze Poznańskim” z 29 stycznia 1927 roku („Z niwy poetyckiej”).

[11] Karol Hubert Rostworowski, „Dziewanny Emila Zegadłowicza”, „Trybuna Narodu” 1927, nr 18, s. 4.

[12] Maria Jehanne Wielopolska, „Wrażenia bezpośrednie”, „Wiadomości Literackie” 1927, nr 5, s. 1.

[13] Tamże.

[14] Julian Wołoszynowski, „Druciarz Boży” [rec. Emil Zegadłowicz, Dom jałowcowy i Dziewanny],  „Wiadomości Literackie” 1927, nr 36, s. 3.

[15] Tamże.

[16] Stef. [Stefan Essmanowski], „Uniwersalizm”. Wywiad z Władysławem Leopoldem Jaworskim. „Wiadomości Literackie” 1927, nr 6. s. 1.

[17] Dodatkowym argumentem przemawiającym za słusznością tej hipotezy jest fakt, iż niektóre odczytania Wołoszynowskiego mają swoje analogie w powstałej wówczas korespondencji Wysockiej do Zegadłowicza. Teza recenzenta o udokumentowanym w Dziewannach rozwoju duchowym ­– drodze „wstępowania” – pobrzmiewa podobnym echem w liście Wysockiej: „Lulany jak plastycznie rysuje się Droga Twoja w Dziewannach – nie wiem – ale chyba każdy czytelnik to wyczuje – i zamyśli się nad tą droga duchową – ” – list z 11 kwietnia 1927 roku [76.97].

[18] Jan Malarski, właściciel zakładu fotograficznego w Warszawie, zasłużony w fotografii teatralnej.

[19] Zenon Przesmycki-Miriam – zob. przyp. 157, s. 141.

[20] Karol Hubert Rostworowski, „Dziewanny Emila Zegadłowicza”, op. cit.

[21] Karol Wiktor Zawodziński, „Geniusz czy potęga reklamy”, „Wiadomości Literackie” 1928, nr 10, s. 3. Przedruk w: tegoż, Wśród poetów, Kraków 1964, s. 299–305.

[22] Jan Nepomucen Miller opublikował nieprzychylną recenzję Dziewann, zarzucając zarówno poezji, jak i osobie Zegadłowicza prostactwo i hipokryzję –­ tenże, „Na wywrocie Beskidu”, „Głos Prawdy” 1927, nr 125, s. 5-6.

[23] Tamże.

 

 

 

Mirosław Wójcik, Pan na Gorzeniu. Życie i twórczość Emila Zegadłowicza, Kielce 2005, s. 214-220.

Emil Zegadłowicz, dedykacja dla Wandy Kaiszarowej: "Drogiej Cioci, 23 XII 1926 r., Gorzeń Górny, EZ", AEZ GG, mat. niesygn.

 

 

 

 

Dom jałowcowy

 

Poezje MCMXX-MCMXXVI

 

Nakładem Księgarni F. Hoesicka, Warszawa 1927

Druk Domu Jałowcowego ukończono 15 grudnia 1926 roku czcionkami Drukarni Narodowej

w Krakowie, ul. Wolska 19

 

– egz. AEZ GG, z dedykacją Autora: "Drogiej Cioci, 23 XII 1926 r., Gorzeń Górny, EZ",

– egz. AEZ GG, zakupiony w antykwariacie w 1956 r., z autografem Tadeusza Świątka,

– egz. BN, sygn. I 205.044A