DROGĄ ŻYCIA*

A gdy już po mnie nic nie pozostanie, 
gdy róże zmarzną i pomrą lilije,
Kto spyta: gdzie ból i tęskne kochanie?
gdzie dzwon co o pomstę bije?
Mgły mkną nad morza,
jutrzenka Boża
wchodzi w świat;
a z czerni lasu,
z pieczary tajemnej
wychodzi czerwony kat – 
pan czasu – 
z mieczem.
Z masy skłębionej ludzkich ciał,
z masy strwożonej, ciemnej,
w której twarz wicher zimny wiał
wyrwał się jęk: 
gdzie ucieczem?!
Życie zmódz – oto moc! śmierć zmódz – oto moc!
Ziemia owita w gęstą noc
w błyskawic echa gra,
w wyśnionych marzeń mglistych raj.
Na niebo w wieczór cichy wylazł szatan,
spojrzał w świat....
Patrzy...
Tam na niebie palec Boży
rozkazująco woła światu
w upamiętania wielki głos.
Tam nad nami śmierć chichocze,
Tam nad nami ludów smok,
co gryzie ciała i ssie krew.

Tkwię we wszechświecie duszą?
Czemś, co mię wiąże z wszystkiem wkoło,
ból i pęd co rwie mnie naprzód,
krwawi serce, rani duszę.
Wielki Ból i straszny Pęd.

Tam nad nami palec Boży.
.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .
Widzę krzyże, na nich męczennicy,
nad nimi beznadziejna szarość,
czyż nie widzicie myśli przemytnicy
zamiast młodości, że wszędzie jest starość?
że zamiast czynu wszędzie jest omdlałość
członków i ducha?
Szukam myśli – zmrożon mózg.
Szukam mocy – zgryzł ją pęd.
------------------------------------------------------------
GRA*

Słyszałeś kiedy bicie gwoździ w trumnę –
długie, echowe, dudniące,
jak sny zrodzone z pustyni i mroków – 
takie ponure, mrożące?
Zapada zmrok....
Duszę moją owiały księżycowe noce,
Mórz fale, lasów szmery, tęsknoty pragnienia,
Oplotły ją tajemne a misterne moce,
które wciąż, wciąż mi każą dążyć bez wytchnienia
do jasnych gwiazd przyszłości.
Czuję w mej piersi nowy życia kwiat,
życia dziwnego, skupionego w sobie,
silnego jak granitu pierś
broniąca się przed toporami
kujących w nią zawzięcie wieków.
Nocy!
Jak dziwną jesteś w  swej potędze
w poznaniu silnych serc,
jak słodkiem ziarno twego bytu
rzucone w glebną głębię dusz.
Bezsenne noce!
Kiedy dusza kołacze do wieczności proga,
szuka w zapachu kwiatów swoich istnień cele
i między gwiezdnym rojem grającym kapelę 
świata harmonii szuka Stwórcy – swego Boga! 
O wy, noce bezsenne!
Kiedy wichry gną drzewa i rzucają grzmotem, 
a trwoga idzie sina, wszechpotężna, żrąca,
ssąca krew – dusza się wije w bojaźni mrąca
klnąc swój los pada jak łan zbóż w burzę pokotem?... 
O wy, noce bezsenne!
Bądźcie pochwalone!
Bądźcie pochwalone za ból, za grzech, 
za burze, wichury,
za czarne chmury,
za pioruny walące do chat mych strzech,
za piekło wasze i ogień palący
stokroć gorętszy od ziemskiego ognia, 
za śmiech iskrzący
kaskadą barw,
za łzy i krew,
bądźcie pochwalone, wy – noce bezsenne!
Jak dziwną wasza jest potęga
w poznaniu mężnych serc,
jak słodkiem ziarno wasze bytu
rzucone w glebną głębię dusz.

Z krainy mgieł i wiecznych snów 
rwę się w świetlanych świateł krąg,
potęgi szukam w sobie, mocy –
-budowle stawiać chcę 
nadludzkich siłą rąk.
Z parnych południ prześnionych, 
z mych bolów, szarpań,
chcę gmach wystawić ogromny Zwycięstwa!
W krainy cudów rwie się dusza,
w krainy jasnych barw,
w obszary harmonijnej gry,
odwiecznej, świętej, gwiezdnej gry, 
gdzie żar tajemnic nie pali trzew, 
ni myśl się błąka wśród łożyska, 
po którym płynie ludzka krew.....

Z czarnych chmur lunął potok jasnych snopów 
świateł – nowych idei,
i rozgrał się jak akord bytu 
wśród rozmodlonej pieśni słów.... 
Zerwał się głos od łanów zbóż, 
od lasów sinych, modrych mórz, 
rozlał wśród głosów ptaszych nut 
swą wszechobecną piejność słów.
Wkoło noc trwa, w koło mrok.....
Wiatr w me szyby deszczem dzwoni..... 
Czai się groźny mrok.
Jesienny wieczór.....
Słyszałeś kiedy bicie gwoździ w trumnę 
długie, echowe, dudniące,
jak sny zrodzone z pustyni i mroków 
takie ponure, mrożące?!
Przy świetle ośmiu pochodni zabito trumnę. 
Stałem nad nią pochylony, martwy, 
rozwarte oczy w bielejący krzyż
wpiłem, który skrzył się, blednął, – błysnął
tajemnym odblaskiem martwych źrenic. 
Gwoździe wbito w trumnę – – -
Trumna, w niej uschnięty święty 
-kwiat lilii,
a w niej jasna i słoneczna moja wiosna; 
a w niej moje złote łany zbóż,
i te wschody słońca krwiste, 
i zachody pałające,
i dnie jasne i przejrzyste, 
i dnie smutne, tęskne;
a w niej wszechświat cały – Ja.... 
I umarła na obczyźnie....
A ja żyję, chodzę, widzę, słyszę, czuję! 
I umarła wśród tych lodów,
białych śniegów ona – wiosna; 
wśród zimniejszych jeszcze serc. 
Tu! przedemną tu! w tej trumnie
białej z krzyżem srebrnym
jasny, święty kwiat.....

Przy świetle ośmiu pochodni.........

Zerwał się głos od łanów zbóż, 
od lasów sinych, modrych mórz, 
rozlał wśród głosów ptaszych nut 
swą wszechobecną piejność słów.
Wkoło mrok się czai, groźny.... 
Nagle, na stropie nieb
łuny zabłysnął pierwszy brzask
i zakwitł w tajemniczy kwiat
zrodzony w nocy Świętojańskiej. 
Kaskada tonów płynie w świat, 
jak jęk Duszy psalmistki pańskiej, 
jak echa ech siedmiostrunnych harf,
jak ptaka skrwawionego lęk ócz 
roztętnił głos się w tysiąc barw;
w szkarłacie płyną wodze, 
w szafirze straż przyboczna, 
w opale wojska tętni krok....
Bez treści słowa daremnie brzmią
tysiącznych ludzi w jarmark życia 
przegłusza wszystko jęk organu, 
wszechwładny – wszechwładnemu panu 
niesie hołd.
Niesie pieśń królewską – serca krew, 
serca tchnień rozkoszne tęcze,
ukryte duszy tajne gry
barw nieśnionych w światów krańcach.

– Płyną jasne słońca skry.

Jęk..... bije dzwon na trwogę, 
że ośm świeciło pochodni. 
Śnieg się wokoło skrzy,
lód stalowym szepce błyskiem 
o zaklętych grotach,
w których zaklęta śpi królewna, 
o ptakach, co skrzydła złamały,
o pisklętach, którym matka umarła, 
o rzekach, które zakuł lód.........
Sanie białe, proste – na nich trumna, 
wkoło ludzie z pochodniami,
szron na licach ich się bieli, 
z ust ich gęsta para bucha. 
– Ostatni wbito gwóźdź.....
Już zabito trumnę, już! na wieki!
Ha! ha! mocno, ludzie, mocno 
spajajcie wieko z dnem,
by Wam zmarła nie umknęła 
i tchem zimnym nie zmieniła 
w trupów was!
– Lecz wy trupy! – – –  -
Wszyscy trupy, a świat wielka trumna,
biała trumna, na niej srebrny krzyż. 
Wiatr głos dzwonu tęskny niesie... 
Pogrzebny bije dzwon.
Hejnały skier płyną świetlane 
i nieskalane,
wokoło gwiazd się wiją wstęgą 
tych torów tajnie niezbadane. 
W tonów harmonijnej grze 
leży nierozwiązalna nić;
tu wszystko zimne mrze,
tu trzeba tylko śnić! śnić! śnić!
Płyną gwiazdy jedna za drugą, 
a wody im szemrzą strugą,
nucąc pieśń w dal płynących mar 
zrodzoną z Żeglarzy natchnienia, 
nucąc pieśni żywota bez kar,
o dniach Wielkiego Zapomnienia. 
Pośród tonów – gwiazd powodzi
w rytmicznych płynącej odstępach, 
gdy oko od ziemi odchodzi
i duch nie szarpie się w pętach,
jak rozełkany bór uderza akord dzwonu.... 
Gęsty wkoło czarny las.
Ciemno – jeno żółty blask pochodni;
głucho – jeno kroki tentnią.
Ośm pochodni niosą chłopy.
Orszak w milczeniu posuwa się wolno, 
krok za krokiem....
Śnieg skrzypi....
Sanki cicho mkną – – – 
-Trumna lekko drży.... 
Ja idę.... idę....
oczym wpił w trumnę..... 
Boże! Boże!
Toż w niej ona! ona! lilia!....
Tu w tej trumnie z białych desek – 
-Nie! nie! nie! nie!
Czyż mi rozum mąci złe? 
czyż me myśli takie mdłe? 
czy mi krew kto wyssał z żył? 
czym śnił?
Nie! – – – 
Ja umarłem – już wiem – ja!
i mnie wiodą w białej trumnie 
w czarny grób.
Gwoździami spojono wieko z dnem, 
powrozami mnie spowito
i wiodą mnie w grób,
w ciemny, zimny, wieczny grób.... 
A ona za mną płacze....
Lilia za trumną idzie i schnie. 
Słońce za chmury już zaszło, 
a ja idę za mą trumną
w pogrzebnym pochodzie. – – – 

-Uderza o mnie akord dzwonu, 
jak rozełkany stary bór....
Światła gwiazd w jedno zebrane ognisko,
jak myśli krąg w prawdy ukrytym ziarnie
błyszczą, pałają, krwią się rumienią – 
-akordy końca tej dziwnej pieśni
pełnej grzmotów przeszłej burzy..........

– –  Pieśń! – – – – –

Przepastna, gromka, piorunną siłą huczy 
w aureoli gwiazd i słońc!
Idzie w cierpieniu i boleści,
na szczyt się stromy góry pnie! 
Idzie w krwi cała gorejąca,
lecz nie ustaje wśród skalnych dróg.
Choć tonów zastęp pod wichrem się słania,
jak łan zboża,
choć śmierć – kruk... je rozgania, 
jak stado owiec,
kieruje nią Ręka Boża.
Przez walki, krew, pożogi, przez gąszcze puszcz głuchych 
prowadzi mnie brzask złoty wskazując dni jasnych, 
postać czysta, anielska, broni mię i duchy
nieprzychylne odpędza mocą czynów własnych 
zrodzonych z Wszechmiłości.
A tam – z dołu – z ziemi 
płynie wielka Skarga.
A tam w głębokim lesie 
pogrzebny idzie orszak....
Pogrzeb – ból – pochodnie – biały krzyż.... 
Wicher wyje....
Deszcz bije o szyby – – – 
-Stanęli nad grobem,
co tajną głąb przed nami ukrywa; 
i zdjęli z sań trumnę
z mo.... je.... mi zwło.... ka.... mi!!! 
Zaskrzypiały sznury....
Ja.... ja.... A! A! Ona?! -
Boże! Ona! – w czarny grób?! 
Moja wiosna!!

Łkanie płynie wraz z wiatrem, 
łączy się z kroplami deszczu. 
I wiatr, i deszcz, i cały świat 
załkał w rozpaczny głos. 
Przepojona bólem ziemia, 
łkają chaty, sady, drzewa,
lasy, chmury cały świat....
Z gwiazd łzy gorące padają.... 
Zdala płynie echo dzwonu....
– Pieśni łez. –
Wielkie, wielkie Święto bólu!..... 
Boję się wyciągnąć ręce
po uśpione akordy fletni ......

Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu!

Boję się.... boję....!
Huragan morski bije o fiordy,
wiatr halny chyli krzaki skalnych róż.
Wyciągam dłonie....
Palce na klawiszach kładę
wiecznych wewnętrznych cytar
o strunach myśli i ducha.
Koło mnie rój aniołów słucha...
Cicho, sennie kwilą struny 
lekkiemi dotknięte ruchy.
Kaskady dźwięków ulatują w zaświat, 
w krąg zagwiezdny.
Nieba wieżeje naoścież otwarte,
a duchy przeszłe wkoło mnie zebrane
słuchają gry....
A z kąta pokoju idzie w bieli 
mglista mojej zmarłej postać, 
blade palce długie, senne
na głowie splecione....
Na jej włosach polne kwiaty,
oczy czarne – te bezdenne, 
rzęsami przykryte....
Święta! święta! święta!
I do okna idzie ku mnie 
w szary dzień jesienny....
Dziś.... już rok.... tyle dni, tyle godzin.... 
Tam, tam wśród lodów, śniegów, 
wśród pochodni żółtych świateł
białe sanie, srebrny krzyż 
i czarny grób – – –  -
I uśmiecha się bladziutka
i w swej sukni ślubnej, białej 
idzie ku mnie coraz bliżej 
- powoli stąpa.... powoli -– – – 
Deszcz jesienny bije w szyby, 
wiatr wykręca drzew korony,
co za oknem majaczeją! 
-Idzie, idzie lilia...
idzie, idzie ma zmarła.
Zegar smutno wydzwonił godzinę.

Przystanęła koło mnie 
i swe palce, te mgliste
na mych skroniach oparła.... 
Tak mi dobrze! tak dobrze!! 
tak błogo!
Cicho się ściany pokoju rozwarły, 
jak mgła opadły leciuchna.
Biały dworek przedemną, 
przed nim drewniany ganek
w kwiecisty owity wianek
z złotych słoneczników i malw. 
Pod lipami staremi
siedzę z nią w lipcowy poranek, 
a nad nami drżą słowa wyznania: – – – 
– Kocham Ciebie – -
Nad naszemi głowami
rój aniołów i duchów się chwieje, 
co po słowa te przyszli aż z nieba. 
A wiośniane zapachy i liście,
i majowe pienia słowicze,
i lipcowe skwary i żniwa, 
i jesienne owoce i znoje
w pas się przed nami chylą
i szemrzą: królu królów cześć ci!
i szemrzą: królowo kwiatów cześć ci!
cześć! cześć! cześć!
I drżemy oboje w szczęściu. 
Jasny dzień! weselny dzień!

Zegar wybił już późną godzinę,
chrapliwe dźwięki wdarły się w mą wizyę. 
Wiatr jesienny wciąż wyje....
deszcz o szyby me dzwoni.... 
Pieśni płyną, płyną....
Ton każdy, jakby tarcza przed myślami stoi 
na strażnicy kresowej.
A tam z oparów ziemi i przepaści 
zniszczywszy wszystkie myśli ślady 
wysuwa się majak blady,
w łachmany przyodziawszy kości 
mówi o ciemnej swej nicości
i woła! „jam jest Twórca”!
„Ja, – świętobórca”! – – 
-Pieśni płyną. – – – – 
Ja na nich jak na skrzydłach wsparty 
wznoszę się nad świat i ponad mogiły. 
Wiatr jesienny wciąż wyje.
Deszcz o szyby me dzwoni.
A kałuże błotne się śmieją szyderczo. 
Wszystko, wszystko ironia,
szyderczy śmiech i – grób. 
Otwieram oczy....
Jasno?! Kto świece zaświecił?!
w piecu ogień się pali!?
na stole świece się świecą!? 
A – przy stole? – – – – –  -
Czy mi rozum mąci złe?! 
czyż me myśli takie mdłe?! 
czy kto krew mi wyssał z żył?! 
czym śnił?!!
Przy stole siedzi Ona 
blada, – Ona!!
Swe sarnie oczy w moje wpiła
z jakąś czułością, pół wyrzutem, 
skronie wieńcem owiła
w maki, chabry, gwoździki..... 
Maryo! Maryo!
Zrywam się! biegnę!
Lecz „Maryo” głucho oddzwoniły ściany – – –
Ciemno w pokoju, 
znikło widziadło, 
wiatr wyje straszno, 
deszcz jęczy, płacze,
ciemno – głucho – straszno – – – – – – –
 -
Coraz cichsza ma pieśń!
Duchy zebrane płyną za gwiazdy 
wraz z moją duszą.
Wkoło zapachy lilii, hiacentów.
– Biorę ostatni akord tej jesiennej pieśni – 
Wiatr z nawałnicą zerwał się od stepu,
przeleciał puste ugory i pola,
dotarł do boru, chyli drzewa, łamie,
niszczy, porywa z sobą: łomot, trzask, gwałt!.... 
Na wirchy skał
uderzył grom,
ogniem rozświecił ciemności, 
echem kilkakrotnie grał, 
trwogą granity przejmując.
Wiatr! – nawałnica! – grom! 
Takim ja akord w niebo słał! 
akord jesiennej pieśni...!!
Od jego echa, jakby piór tysiące
wprzęgło się w skrzydła moje twórcze, silne, 
które mnie wniosły w samo centrum ruchu 
wiecznego mych myśli – gwiazd.
Lody duszy stopione pod promieniem słońca, 
które na szczytach świeci, w sto barw je obleka, 
Samo błyszczy, jak kula złota gorejąca
Ciemno w pokoju, 
znikło widziadło, 
wiatr wyje straszno, 
deszcz jęczy, płacze,
ciemno – głucho – straszno  –  –  –  –  –  –  –
 -
Coraz cichsza ma pieśń!
Duchy zebrane płyną za gwiazdy 
wraz z moją duszą.
Wkoło zapachy lilii, hiacentów.
– Biorę ostatni akord tej jesiennej pieśni – 
-Wiatr z nawałnicą zerwał się od stepu, 
przeleciał puste ugory i pola,
dotarł do boru, chyli drzewa, łamie,
niszczy, porywa z sobą: łomot, trzask, gwałt!.... 
Na wirchy skał
uderzył grom,
ogniem rozświecił ciemności, 
echem kilkakrotnie grał, 
trwogą granity przejmując.
Wiatr! – nawałnica! – grom! 
- Takim ja akord w niebo słał!
akord jesiennej pieśni...!!
Od jego echa, jakby piór tysiące
wprzęgło się w skrzydła moje twórcze, silne, 
które mnie wniosły w samo centrum ruchu 
wiecznego mych myśli - gwiazd.
Lody duszy stopione pod promieniem słońca, 
które na szczytach świeci, w sto barw je obleka, 
Samo błyszczy, jak kula złota gorejąca
i ciepły dech ożywczy wysyła zdaleka -– 
to święte, święte, słońce!
Akord wciąż huczał i rwał się
znów tony nizał na nić swojskiej nuty, 
i płynął wzwyż.
A na czele dźwięków orszaku
w złotym szyszaku
płynie ona – lilia -– 
– Gwiazdy wymija. 
A za nią orszak niesie
białą trumnę, srebrny krzyż; 
anioły sypią kwiecie
i płyną wzwyż.... 

Ucichł akord – – – – – -

Stała się cisza wielka..... 
Lecz jeszcze się zerwał
i hymnem uderzył,
i drżał jak dzwon
wzbudzający ku Zmartwychpowstaniu.
A ja:
z dumnym na bladych licach mych uśmiechem 
wznoszę się wyżej nad gwiazd hiacenty,
nad mętne mgławic błyszczące odmęty – 
- i tu, tu biorę słońca w garście,
rzucam je w otchłań z krzykiem: gińcie! gińcie! 
Znikajcie z bytu! rozbijajcie cielska!...
1 taka mię wzięła radość dyabelska,
że brałem słońc tych całe miliardy
i z dzikim śmiechem piekielnej pogardy 
rzucałem w przepaść ciemną wszechświatową. 
Komety jasne z krwisto-złotą głową 
chwytałem w locie jak motyli stada,
ogonem wkoło głowy okręcałem
i znowuż: błysk, świst i ona tam pada, 
gdzie dawnych gwiazd roiły się trupy! 
-I tak je z serca świata wyrzucałem!
I nikły one i gwiazd wszystkie grupy!
A tak w wszechświecie pomieszałem szyki, 
takie tam wniosłem słońc tonących syki
w morza nicości zapomnienia falach;
takem wszystko na opak wywrócił w tych dalach; 
rzucałem ognie błyskawic, pioruny;
nowem, tajemne wypisywał runy
na ciemnej płachcie wszechświata nicości, 
że nic widziałem wreszcie w mej blizkości
nikogo z czujących duchów.
Gdzie się ukryli? 
Bogowie! dyabły! 
Ha! pewnie się bali,
bym ich krwią moich piorunów nie zabił! 
Ha! ha! jak jam się wtedy wyśmienicie bawił
tą wszechpotężna jednością sam w sobie!!....
„Rycerze, co o zwycięstwach marzyli, śpią!”
Dawna piosnka płynie skrą
jakiejś gwiazdy zapomnianej,
nie zwalonej moją siłą z firmamentu nieb.
Przypomnienie?!... tu?! tu?!
Czemuż ja jej w przepaście nie rzucił,
tej gwiazdy nie zmiął, nie wyrzucił?!
Wyciągam rękę....
Już – już mam ją skarcić,
pieśń zmącić;
a jej skrą płynie piosnka dawno znana, 
dzisiaj dawno zapomniana:
„Rycerze, co o zwycięstwach marzyli, śpią!”
Ach! Taką mi zadaje mękę
ta gwiazda! to przypomnienie!... 
I to tutaj! tutaj!?
Wsuwam się w siebie, skulony słucham! 
nie śmiem oddychać!
słucham! słucham!....
„Rycerze, co o zwycięstwach marzyli, śpią!”

Płynie pieśń gwiezdną skrą.....

Ha! zrywam się! ty! ty! nierządnico, 
gwiazdo wspomnień, ty –  -
ty zwodnico! 
Skruszę cię w proch! 
„Rycerze, którzy - - - - 
- Dość! dość!!
- - o zwycięstwie marzyli - - - 
-ha! cicho! cicho!
_ _ _ - śpią  – – – –
Dość!!
Krew mi zalewa oczy,
oślepły z bólu chwytam gwiazdę.... 
A! mam! mam cię! mam!
Wyrywam ją z koła jej pędu
i rzucam gwiazdę.....
- Pada gwiazda – 

-Ciemno........... 

A tam – z dołu – z ziemi -– 
płynie wielka Skarga.....
A tam! - m głębokim lesie 
pogrzebny idzie orszak.....

 

 

 


----------------------------------------------------------
* pisownia oryginalna

 

 

 

 

Emil Zegadłowicz, Wacław Orłowski, Władysław Topór

Tententy...

 

Kraków 1908,  nakład autorów

Drukarnia Związkowa w Krakowie, Kraków 1908 (wspólnie z Wacławem Orłowskim i Władysławem Toporem),

                         – egz. AEZ GG., z autografem autora.

 

tu E. Z.: Drogą życia, Gra, Błękitny ognik, Chwila, s. 7–41