s. 45: Deux déménagements équivalent un incendie (fr.) – Dwie przeprowadzki równają się pożarowi.
J.S., s. 49:
Numer francuski „Kultury” uważam za pomysł bardzo kuszący i ambitny, ale nie widzę od razu jego treści. Ja sam napiszę o ekspansji i regresji języka francuskiego w Europie Wschodniej, i to jest temat samogrający, zarazem drażniący bardzo i nowy dla czytelnika francuskiego. Będzie w nim objaśnienie, czemu język francuski cofnął się od Uralu aż do linii Maginota, kiedy Francja przestała produkować myśli ważne dla całego globu i zamknęła się w swoim zaścianku, lub eksportowała na Wschód rzeczy tam nieinteresujące, jak antysemityzm (Tharaud na Węgrzech), katolicyzm, a ostatnio komunizm, którego w Europie Wschodniej sami mają dosyć.
J.S., s. 82
W ostatnim numerze „Kultury” razi mnie trochę strona graficzna. W kilku artykułach zamiast italiki znajdują się tzw. wytłuszczenia, których używa tylko prasa rynsztokowa. U nas używał ich tylko „ICK”, ale i jego dodatek literacki był już drukowany normalnie, z kursywą jako jedyną odmianą czcionek. Tłusty druk pomieszany z antiquą wygląda tak brzydko, że nawet Ewangelie wydrukowane w ten sposób wyglądałyby na podejrzane publikacje, finansowane tajnie z funduszów gadzinowych króla Heroda.
J.S., s. 89
Nawiasem mówiąc, w greckiej tradycji góra Parnas jest bifrons, o dwóch szczytach, co przezornie pozwala umieścić na wierzchu obu antagonistów, jeżeli dwaj naraz pretendują do najwyższego stanowiska.
J.S., s. 95-96
Zresztą starsi [emigranci] sami byli często winni, kapitulując przed łobuzami i biorąc byle kogo za prekursora przyszłości dlatego tylko, że miał 20 lat. Ile cackano się z Gałczyńskim, który zawsze i od pierwszego dnia był tym samym, czym jest teraz. Nikt nie zdobył się nawet na powiedzenie RAKA! wszystkim Gałczyńskim.
J.G., s. 118-119
Nie wiem, jaki [jest] stosunek sfer katolickich do „Wiadomości”, ale wiem doskonale, że stosunek do „Kultury” jest, niestety, więcej niż negatywny Dotyczy to nie tylko naszej nieszczęsnej ambasady przy Watykanie z księdzem Meysztowiczem, ale Gawliny, „Veritasu”, emigracyjnej prasy katolickiej, jak „Życie” i „Gazeta Niedzielna”, i organizacji katolickich w Ameryce. Proszę pamiętać, że katolicyzm polski jest w rękach endeckich i personae gratae są Zdzisław Stahl i Kisielewski z Wasiutyńskim. Jak dotąd, przejawów kokieterii nie zauważyłem, a wręcz przeciwnie, spotykam się z ciągłymi atakami. Głównym argumentem jest... moja masońskość. Nie uwierzy Pan, z jakim trudem wyrwałem artykuł od ojca Bocheńskiego na temat ostatniej encykliki (proszę zwrócić uwagę na początek artykułu), a jak dotąd nie udało mi się wyrwać artykułu od kogoś z katolików francuskich, naświetlającego ich stosunek do encykliki. Obecnie (w numerze grudniowym) zamieszczam w całości list biskupów do Bieruta, co też będzie poczytane za dywersję. Nie jestem zachwycony tym stanem rzeczy, gdyż takie ataki są dla mnie niewygodne, jeśli idzie o rozszerzenie zasięgu czytelników. O ile się orientuję, to sfery katolickie skoncentrowały się na „Życiu” jako na piśmie „intelektualnym” oraz na „Gazecie Niedzielnej”, która ma być pismem dla mas i która już jest kolportowana również na kontynencie. Bardzo wreszcie cenię osobiście Grydzewskiego mimo jego dziwactw i megalomanii, ale myślę, że bardziej on dziś przypomina „Pion”przedwojenny, niż jest organem „liberalnej inteligencji”.
J.S., s. 155
Gombrowicz [...] Pamiętam go z 1937-1938. Był wówczas młodym prokuratorem czy czymś podobnym, tak reżymowym i nawet zapalczywym w reżymowości, że po jednej rozmowie postanowiłem go starannie unikać. Z tym większym zainteresowaniem czytam teraz, jak w BAires Gombrowicz zdjął to wszystko z siebie jak koszulę, w jednej chwili, bez namysłu, jak Francuzi w 1940. Ta postawa, właściwa za wszystkich czasów neapolitańczykom, nie była dotąd w Polsce znana, w Europie nie ceniono jej i nie rozumiano dostatecznie.
J.G., s. 157
Trochę mnie zaskakuje Pana ocena Gombrowicza. Poznałem go przed wojną w towarzystwie młodych ludzi bywających w "Buncie Młodych", jak Małcużyński, Paweł Zdziechowski i Kisielewski. Nie widziałem w nim tej "państwowotwórczości". Ale znałem go bardzo mało. Podróż do Argentyny mu załatwiałem, pracując wówczas w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, głównie dla Straszewicza, który sam jechał i mnie o to prosił.
J.S., s. 158-159
Nie mogę sobie wciąż wyobrazić uniwersytetu emigracyjnego. Plagą wszystkich wyższych zakładów naukowych jest rutyna, szablon trwający od wieków i martwy od paru pokoleń. Nie wiem, czy uniwersytety w swej formie obecnej są w ogóle potrzebne inaczej jak malum necessarium i czy warto się nimi zajmować. Dyplomy jest i tak komu wydawać, i o to głowa nie boli. Ponieważ przez całe życie unikałem najstaranniej i dla ważnych przyczyn wszelkich uniwersytetów, i tym razem nie odczuwam do tego zapału. Zapewne nie będę już długo żył, i ostatnich lat nie chciałbym spędzić w sclérose universitaire, która jest wstępem do sklerozy mózgu.
J.S., s. 170-171
Mam istotnie rękopis pamiętników mego ojca, pisanych podczas niemieckiej okupacji i doprowadzonych do 1919. Byłby to duży tom. Według mego zdania nie ma na emigracji warunków do publikacji sięgającej tak daleko wstecz. Przeczytam ten rękopis na nowo z tego punktu widzenia. Być może moglibyśmy rozważyć tu dwie możliwości. Jedna byłoby to ogłoszenie, np. w „Kulturze”, paru fragmentów nie drukowanych w kraju. Druga szłaby po innej linii. Wielki mistrz loży Stanów Zjednoczonych bywał w Polsce dla odwiedzenia tamtejszych lóż i interesował się nimi bardzo jako tworem odbiegającym najdalej od amerykańskich wzorów. Mego ojca dobrze pamięta i interesował się jego losem. Zawiadomiłem go o śmierci ojca i zobaczę, jak na to zareaguje. Jeżeli w sposób upoważniający do takiej propozycji, zaproponuję mu wydanie pamiętników ojca. Rzecz jest o tyle trudna, że pamiętniki te nie dochodzą do chwili powstania Wielkiej Loży Narodowej Polski (1920), istnieje też pewna luka w ciągłości, bo Wielka Loża rozwiązała się sama w 1938 na skutek hitlerowskich wzorów, jakie naśladował Sławoj, z którego polecenia policja parę razy robiła barbarzyńskie rewizje w domu ojca, jakkolwiek Sławoj doskonale wiedział o uprzednim rozwiązaniu loży. Całe okoliczności tej sprawy dają mi słuszny powód uważać Sławoja za skurwysyna, człowieka bez honoru, o moralnym poziomie sutenera. Ten rozdział wspomnień opiszę sam. Po śmierci mego ojca nie mam powodu do milczenia.
J.S., s. 187
Dziś dostałem „La Table ronde”. [E.M. Ciorana] [...] Wystąpienie Ciorana jest natury czysto chuligańskiej. Autor nie ma najmniejszej ochoty rozważać postawionego w tytule zagadnienia, chce tylko wystąpić. Kiedy był młodszy, musiał drażnić żebraków i przedrzeźniać kalekich. Są tacy, co robią to też w wieku dojrzałym, i na takich jest dziś wielkie zapotrzebowanie, datujące się we Francji od czasów A.F. [Action Francaise]. Bezmyślna tłuszcza jest dziś coraz większa i jej appétit d’amusements jest coraz mniej wybredny. W substancji ambicją Ciorana w tym wystąpieniu było tylko to, aby w sam dzień Bożego Ciała - a cała „Table ronde” jest rodzajem permanentnego laickiego Bożego Ciała z nieustającą procesją ubogich, lecz godnych rzemieślników - wyskoczyć przed grupę emigrantów i na cały głos zawołać: „Oni wszyscy mają dziurawe skarpetki!” (i żółte zadki).
J.S., s. 214
Przeczytałem przed paru dniami numer „Wiadomości” [1954, nr 6] poświęcony Tuwimowi i jestem nim bardzo zgorszony. Wygląda to tak, jak gdyby dawni przyjaciele Tuwima zebrali się na rodzaj sądu czy dintojry mającej sądzić z m a r ł e g o. Tego żadne, najbardziej nawet sprzedajne trybunały nie robią. W tym wszystkim jest coś n i e l u d z k i e g o. Nie byłem nigdy wielkim admiratorem poezji Tuwima i nie łączyły mnie z nim żadne szczególnie bliskie stosunki osobiste, ale dziś widzę, że Tuwim był najbardziej ludzki z nich wszystkich.
J.S., s. 218-219
[...] przypominam sobie własne słowa [Jerzego] Sawickiego, który mówił mi, że gdyby miał raz jeszcze bronić swego życia w takich warunkach, dałby raczej za wygraną. [...] Za życie Żydzi płacili w Polsce straszliwą cenę, i nie widzę, kto miałby tytuł do sądzenia ich.
J.G., s. 289
[...] Mieroszewski [...] - na łamach "Kultury" w sprawach politycznych jest moim porte-parole. Jestem bowiem człowiekiem niepiśmiennym.
J.G., s. 294
Słabym punktem jest Gombrowicz, który stracił posadę (bank PKO, w którym pracował, przeszedł w ręce niemieckie). Jest to człowiek niezdolny do pracy zarobkowej i za parę miesięcy „spuchnie”. Miłosz jest mięczakiem, stale mającym kompleks „zdrady”. Mam teraz z nim niezmiernie ciężkie przejścia. Ostatnio sypnęły się potwierdzenia, że jego książka w fałszywej okładce [...] doszła. Zamiast się cieszyć, ma wyrzuty sumienia. Jeśli mu się mignie „bezpieczną” możliwością docierania do czytelnika w kraju, nie potrafimy go zahamować.
J.G., s. 308
[...] niezrozumiały dla mnie autorytet czy lęk przed Iwaszkiewiczem. Skąd ten bardzo przeciętny pisarz o manierach ekonoma ma tak utrwalona reputację Europejczyka, humanisty i arystokraty.
J.S., s. 395
Z tej części rozmowy zostało mi wrażenie, że pewnego rodzaju uprzywilejowanie materialne inteligencji kosztem robotników przyprowadziło w reżymie komunistycznym do prawdziwego разлоения społeczeństwa. Inteligencja domagająca się swobody dyskusji i robiąca hałas w gazetach jest, jak mówi Rabelais, veluti chimera in vacuo bombinans, bo jest oddzielona przez prawdziwą przepaść ekonomiczną od robotników i przez równie głęboką przepaść od katolików, którzy w razie wolnych wyborów przyprowadziliby do rządów najczarniejszej reakcji klerykalnej. W tej izolacji inteligencja musi się coraz bardziej trzymać reżymu. Zresztą już od czasów Lenina wiadomo, że reżymy komunistyczne są rządami inteligencji, a nie robotników [13 VII 1956].
J.S., s. 434-435
Z listów korespondentów i relacji przyjezdnych wnoszę, że wraz z odwilżą odtajała także część kołtuństwa i endectwa. Kler, który nigdy nie był tak potężny w Polsce jak w chwili obecnej, był i pozostał endecki. Przekazane mu przez Dmowskiego rusofilstwo odegrało nawet, być może, pewną - tym razem dobroczynną-rolę w jego umiarkowanym zachowaniu się podczas wypadków październikowych. Wszystko to razem wytworzyło pomyślne warunki dla różnych odruchów kołtuńsko-endeckich, niepokojących wielu dobrych ludzi. W Warszawie myślą jednak dać temu rady, podobnie jak ewentualnemu antysemityzmowi. Exodus Żydów, o którym tyle piszą gazety, nie jest zjawiskiem nadającym się do łatwej interpretacji. Żydzi dotąd nie mogli wyjeżdżać, teraz mogą; okazja taka być może nieprędko wróci, stąd tłok u wyjścia. Wielu katolików wyjechałoby też, gdyby mieli za granicą swoją Palestynę. Z drugiej strony - nawet gdyby antysemityzmu w Polsce nigdy nie było - działalność Bermanów, Różańskich, Światłów i innych mogłaby go łatwo stworzyć. Wszyscy moi znajomi, zatrzymywani przez UB, są zgodni w tym, że przesłuchiwali ich Żydzi z manierami czekistów, równie bezczelni i zuchwali, jak Różański i Światło. Wszystkich ich zwolniono ostatnio za kult jednostki, nikt ich do innej pracy nie chce przyjąć, mają więc słuszne powody do niezadowolenia. W tej samej sytuacji znajduje się jednak wielu innych zelantów stalinizmu, nie-Żydów, o których nikt nie mówi. Słyszałem ostatnio, że liczba zwolnionych w tych okolicznościach urzędników wynosi około 150 tysięcy. Wszyscy, kogo o to pytałem, są zgodni, że przy tej czystce Żydzi nie byli bardziej poszkodowani od innych. Być może więc antysemityzm sprowadza się tu do tego, że Polakom-stalinistom mówi się: „skurwysynu”, a Żydom - „parszywy Żydzie”. I to też trudno pochwalać, bo od tyczka do rzemyczka. Czytałem gdzieś, że Fredzio Łaszowski - ten, który pisał w „Nowej Kadrowej” z okazji aneksji Zaolzia: „Każdego Czecha kolbą w zęby. Za co? Za humanitaryzm” - uchował się zdrów. Piasecki i towarzysze też żyją, a dopóki są, tak długo powrót do chuligaństwa jest zawsze otwarty. Miejmy nadzieję, że ich godzina jeszcze daleka. W ocenie antysemityzmów chciałbym zachować poczucie proporcji. Aby go nie utracić, przypominam sobie sławne pogromy na Ukrainie w 1917-1919. Gromiono wówczas wszystkich, zginęły setki tysięcy i miliony ludzi, ale świat rozdzierał szaty tylko nad pogromem w Płoskirowie, mówiąc z lekceważeniem o wszystkim innym. Rzekomi mściciele zamordowali potem Petlurę, a Griinbaum - rodzaj żydowskiego Hitlera - zebrał w Polsce wielkie fundusze na prowadzenie w Paryżu haniebnego procesu, mającego na celu oduczenie Ukraińców od marzeń o niepodległości. Aby takie rzeczy były możliwe, trzeba było zbiorowej żydowsko-gojowskiej histerii, do której powrót jest też zawsze możliwy, bo jej organizatorzy ówcześni są też wszyscy zdrowi i czekają na stosowną okazję. Instynkt mówi mi, że tej histerii nie trzeba rozdmuchiwać. Jest to w tej chwili tylko mała iskra, do której brak obiektywnego paliwa. Mania prześladowcza jest zawsze chorobą, niczego nie załatwia, niczemu nie pomaga, mnoży tylko dokoła Żydów zagadnienia nierozwiązalne, szkodzące im samym w ostatecznym wyniku [25 IV 1957].
J.G., s. 439
Niestety, sytuacja wygląda w ten sposób, że doły zostały kołtuńskie i odwilż to kołtuństwo wydobywa na wierzch, rządzą krajem półinteligenci, nie znający niczego (przede wszystkim historii) i zupełnie bez wyobraźni. Młodzież „oklapła”, a świat „intelektualny” okazał się jedynie emocjonalny i histeryczny. Do tego szaleńczy czarny rynek. Polska dziś przypomina Włochy czy Francję z lat 1945-1946, z tym że to już weszło w krew. Wesołe to nie jest. [27 IV 1957]