Jerzy Giedroyc, Jerzy Stempowski,

Listy 1946-1969,

wybrał, wstępem i przypisami opatrzył Andrzej Stanisław Kowalczyk,

Czytelnik, Warszawa 1998

 
 

s. 45: Deux déménagements équivalent un incendie (fr.) – Dwie przeprowadzki równają się pożarowi.

J.S., s. 49: 

Numer francuski „Kultury” uważam za pomysł bardzo kuszący i ambitny, ale nie widzę od razu jego treści. Ja sam napiszę o ekspansji i regresji języka francuskiego w Europie Wschodniej, i to jest temat samogrający, zarazem drażniący bardzo i nowy dla czytelnika francuskiego. Będzie w nim objaśnienie, czemu język francuski cofnął się od Uralu aż do linii Maginota, kiedy Francja przestała produkować myśli ważne dla całego globu i zamknęła się w swoim zaścianku, lub eksportowała na Wschód rzeczy tam nieinteresujące, jak antysemityzm (Tharaud na Węgrzech), katolicyzm, a ostatnio komunizm, którego w Europie Wschodniej sami mają dosyć.

J.S., s. 82

W ostatnim numerze „Kultury” razi mnie trochę strona graficzna. W kilku artykułach zamiast italiki znajdują się tzw. wytłuszczenia, których używa tylko prasa rynsztokowa. U nas używał ich tylko „ICK”, ale i jego dodatek literacki był już drukowany normalnie, z kursywą jako jedyną odmianą czcionek. Tłusty druk pomieszany z antiquą wygląda tak brzydko, że nawet Ewangelie wydrukowane w ten sposób wyglądałyby na podejrzane publikacje, finansowane tajnie z funduszów gadzinowych króla Heroda.

J.S., s. 89 

Nawiasem mówiąc, w greckiej tradycji góra Parnas jest bifrons, o dwóch szczytach, co przezornie pozwala umieścić na wierzchu obu antagonistów, jeżeli dwaj naraz pretendują do najwyższego stanowiska.

J.S., s. 95-96

Zresztą starsi [emigranci] sami byli często winni, kapitulując przed łobuzami i biorąc byle kogo za prekursora przyszłości dlatego tylko, że miał 20 lat. Ile cackano się z Gałczyńskim, który zawsze i od pierwszego dnia był tym samym, czym jest teraz. Nikt nie zdobył się nawet na powiedzenie RAKA! wszystkim Gałczyńskim.

 

J.G., s. 118-119

Nie wiem, jaki [jest] stosunek sfer katolickich do „Wiadomości”, ale wiem doskonale, że stosunek do „Kultury” jest, niestety, więcej niż negatywny Dotyczy to nie tylko naszej nieszczęsnej ambasady przy Watykanie z księdzem Meysztowiczem, ale Gawliny, „Veritasu”, emigracyjnej prasy katolickiej, jak „Życie” i „Gazeta Niedzielna”, i organizacji katolickich w Ameryce. Proszę pamiętać, że katolicyzm polski jest w rękach endeckich i personae gratae są Zdzisław Stahl i Kisielewski z Wasiutyńskim. Jak dotąd, przejawów kokieterii nie zauważyłem, a wręcz przeciwnie, spotykam się z ciągłymi atakami. Głównym argumentem jest... moja masońskość. Nie uwierzy Pan, z jakim trudem wyrwałem artykuł od ojca Bocheńskiego na temat ostatniej encykliki (proszę zwrócić uwagę na początek artykułu), a jak dotąd nie udało mi się wyrwać artykułu od kogoś z katolików francuskich, naświetlającego ich stosunek do encykliki. Obecnie (w numerze grudniowym) zamieszczam w całości list biskupów do Bieruta, co też będzie poczytane za dywersję. Nie jestem zachwycony tym stanem rzeczy, gdyż takie ataki są dla mnie niewygodne, jeśli idzie o rozszerzenie zasięgu czytelników. O ile się orientuję, to sfery katolickie skoncentrowały się na „Życiu” jako na piśmie „intelektualnym” oraz na „Gazecie Niedzielnej”, która ma być pismem dla mas i która już jest kolportowana również na kontynencie. Bardzo wreszcie cenię osobiście Grydzewskiego mimo jego dziwactw i megalomanii, ale myślę, że bardziej on dziś przypomina „Pion”przedwojenny, niż jest organem „liberalnej inteligencji”.

 

J.S., s. 155

Gombrowicz [...] Pamiętam go z 1937-1938. Był wówczas młodym prokuratorem czy czymś podobnym, tak reżymowym i nawet zapalczywym w reżymowości, że po jednej rozmowie postanowiłem go starannie unikać. Z tym większym zainteresowaniem czytam teraz, jak w BAires Gombrowicz zdjął to wszystko z siebie jak koszulę, w jednej chwili, bez namysłu, jak Francuzi w 1940. Ta postawa, właściwa za wszystkich czasów neapolitańczykom, nie była dotąd w Polsce znana, w Europie nie ceniono jej i nie rozumiano dostatecznie. 

 

J.G., s. 157

Trochę mnie zaskakuje Pana ocena Gombrowicza. Poznałem go przed wojną w towarzystwie młodych ludzi bywających w "Buncie Młodych", jak Małcużyński, Paweł Zdziechowski i Kisielewski. Nie widziałem w nim tej "państwowotwórczości". Ale znałem go bardzo mało. Podróż do Argentyny mu załatwiałem, pracując wówczas w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, głównie dla Straszewicza, który sam jechał i mnie o to prosił.

 

J.S., s. 158-159

Nie mogę sobie wciąż wyobrazić uniwersytetu emigracyjnego. Plagą wszystkich wyższych zakładów naukowych jest rutyna, szablon trwający od wieków i martwy od paru pokoleń. Nie wiem, czy uniwersytety w swej formie obecnej są w ogóle potrzebne inaczej jak malum necessarium i czy warto się nimi zajmować. Dyplomy jest i tak komu wydawać, i o to głowa nie boli. Ponieważ przez całe życie unikałem najstaranniej i dla ważnych przyczyn wszelkich uniwersytetów, i tym razem nie odczuwam do tego zapału. Zapewne nie będę już długo żył, i ostatnich lat nie chciałbym spędzić w sclérose universitaire, która jest wstępem do sklerozy mózgu. 

 

J.S., s. 170-171

Mam istotnie rękopis pamiętników mego ojca, pisanych podczas niemieckiej okupacji i doprowadzonych do 1919. Byłby to duży tom. Według mego zdania nie ma na emigracji warunków do publikacji sięgającej tak daleko wstecz. Przeczytam ten rękopis na nowo z tego punktu widzenia. Być może moglibyśmy rozważyć tu dwie możliwości. Jedna byłoby to ogłoszenie, np. w „Kulturze”, paru fragmentów nie drukowanych w kraju. Druga szłaby po innej linii. Wielki mistrz loży Stanów Zjednoczonych bywał w Polsce dla odwiedzenia tamtejszych lóż i interesował się nimi bardzo jako tworem odbiegającym najdalej od amerykańskich wzorów. Mego ojca dobrze pamięta i interesował się jego losem. Zawiadomiłem go o śmierci ojca i zobaczę, jak na to zareaguje. Jeżeli w sposób upoważniający do takiej propozycji, zaproponuję mu wydanie pamiętników ojca. Rzecz jest o tyle trudna, że pamiętniki te nie dochodzą do chwili powstania Wielkiej Loży Narodowej Polski (1920), istnieje też pewna luka w ciągłości, bo Wielka Loża rozwiązała się sama w 1938 na skutek hitlerowskich wzorów, jakie naśladował Sławoj, z którego polecenia policja parę razy robiła barbarzyńskie rewizje w domu ojca, jakkolwiek Sławoj doskonale wiedział o uprzednim rozwiązaniu loży. Całe okoliczności tej sprawy dają mi słuszny powód uważać Sławoja za skurwysyna, człowieka bez honoru, o moralnym poziomie sutenera. Ten rozdział wspomnień opiszę sam. Po śmierci mego ojca nie mam powodu do milczenia. 

 

J.S., s. 187

Dziś dostałem „La Table ronde”. [E.M. Ciorana] [...] Wystąpienie Ciorana jest natury czysto chuligańskiej. Autor nie ma najmniejszej ochoty rozważać postawionego w tytule zagadnienia, chce tylko wystąpić. Kiedy był młodszy, musiał drażnić żebraków i przedrzeźniać kalekich. Są tacy, co robią to też w wieku dojrzałym, i na takich jest dziś wielkie zapotrzebowanie, datujące się we Francji od czasów A.F. [Action Francaise]. Bezmyślna tłuszcza jest dziś coraz większa i jej appétit d’amusements jest coraz mniej wybredny. W substancji ambicją Ciorana w tym wystąpieniu było tylko to, aby w sam dzień Bożego Ciała - a cała „Table ronde” jest rodzajem permanentnego laickiego Bożego Ciała z nieustającą procesją ubogich, lecz godnych rzemieślników - wyskoczyć przed grupę emigrantów i na cały głos zawołać: „Oni wszyscy mają dziurawe skarpetki!” (i żółte zadki).

 

J.S., s. 214

Przeczytałem przed paru dniami numer „Wiadomości” [1954, nr 6] poświęcony Tuwimowi i jestem nim bardzo zgorszony. Wygląda to tak, jak gdyby dawni przyjaciele Tuwima zebrali się na rodzaj sądu czy dintojry mającej sądzić z m a r ł e g o. Tego żadne, najbardziej nawet sprzedajne trybunały nie robią. W tym wszystkim jest coś n i e l u d z k i e g o. Nie byłem nigdy wielkim admiratorem poezji Tuwima i nie łączyły mnie z nim żadne szczególnie bliskie stosunki osobiste, ale dziś widzę, że Tuwim był najbardziej ludzki z nich wszystkich. 

 

J.S., s. 218-219

[...] przypominam sobie własne słowa [Jerzego] Sawickiego, który mówił mi, że gdyby miał raz jeszcze bronić swego życia w takich warunkach, dałby raczej za wygraną. [...] Za życie Żydzi płacili w Polsce straszliwą cenę, i nie widzę, kto miałby tytuł do sądzenia ich.

 

J.G., s. 289

[...] Mieroszewski [...] - na łamach "Kultury" w sprawach politycznych jest moim porte-parole. Jestem bowiem człowiekiem niepiśmiennym.

 

J.G., s. 294

 Słabym punktem jest Gombrowicz, który stracił posadę (bank PKO, w którym pracował, przeszedł w ręce niemieckie). Jest to człowiek niezdolny do pracy zarobkowej i za parę miesięcy „spuchnie”. Miłosz jest mięczakiem, stale mającym kompleks „zdrady”. Mam teraz z nim niezmiernie ciężkie przejścia. Ostatnio sypnęły się potwierdzenia, że jego książka w fałszywej okładce [...] doszła. Zamiast się cieszyć, ma wyrzuty sumienia. Jeśli mu się mignie „bezpieczną” możliwością docierania do czytelnika w kraju, nie potrafimy go zahamować. 

 

J.G., s. 308

[...] niezrozumiały dla mnie autorytet czy lęk przed Iwaszkiewiczem. Skąd ten bardzo przeciętny pisarz o manierach ekonoma ma tak utrwalona reputację Europejczyka, humanisty i arystokraty.

 

J.S., s. 395

Z tej części rozmowy zostało mi wrażenie, że pewnego rodzaju uprzywilejowanie materialne inteligencji kosztem robotników przyprowadziło w reżymie komunistycznym do prawdziwego разлоения społeczeństwa. Inteligencja domagająca się swobody dyskusji i robiąca hałas w gazetach jest, jak mówi Rabelais, veluti chimera in vacuo bombinans, bo jest oddzielona przez prawdziwą przepaść ekonomiczną od robotników i przez równie głęboką przepaść od katolików, którzy w razie wolnych wyborów przyprowadziliby do rządów najczarniejszej reakcji klerykalnej. W tej izolacji inteligencja musi się coraz bardziej trzymać reżymu. Zresztą już od czasów Lenina wiadomo, że reżymy komunistyczne są rządami inteligencji, a nie robotników [13 VII 1956].

 

J.S., s. 434-435

 Z listów korespondentów i relacji przyjezdnych wnoszę, że wraz z odwilżą odtajała także część kołtuństwa i endectwa. Kler, który nigdy nie był tak potężny w Polsce jak w chwili obecnej, był i pozostał endecki. Przekazane mu przez Dmowskiego rusofilstwo odegrało nawet, być może, pewną - tym razem dobroczynną-rolę w jego umiarkowanym zachowaniu się podczas wypadków październikowych. Wszystko to razem wytworzyło pomyślne warunki dla różnych odruchów kołtuńsko-endeckich, niepokojących wielu dobrych ludzi. W Warszawie myślą jednak dać temu rady, podobnie jak ewentualnemu antysemityzmowi. Exodus Żydów, o którym tyle piszą gazety, nie jest zjawiskiem nadającym się do łatwej interpretacji. Żydzi dotąd nie mogli wyjeżdżać, teraz mogą; okazja taka być może nieprędko wróci, stąd tłok u wyjścia. Wielu katolików wyjechałoby też, gdyby mieli za granicą swoją Palestynę. Z drugiej strony - nawet gdyby antysemityzmu w Polsce nigdy nie było - działalność Bermanów, Różańskich, Światłów i innych mogłaby go łatwo stworzyć. Wszyscy moi znajomi, zatrzymywani przez UB, są zgodni w tym, że przesłuchiwali ich Żydzi z manierami czekistów, równie bezczelni i zuchwali, jak Różański i Światło. Wszystkich ich zwolniono ostatnio za kult jednostki, nikt ich do innej pracy nie chce przyjąć, mają więc słuszne powody do niezadowolenia. W tej samej sytuacji znajduje się jednak wielu innych zelantów stalinizmu, nie-Żydów, o których nikt nie mówi. Słyszałem ostatnio, że liczba zwolnionych w tych okolicznościach urzędników wynosi około 150 tysięcy. Wszyscy, kogo o to pytałem, są zgodni, że przy tej czystce Żydzi nie byli bardziej poszkodowani od innych. Być może więc antysemityzm sprowadza się tu do tego, że Polakom-stalinistom mówi się: „skurwysynu”, a Żydom - „parszywy Żydzie”. I to też trudno pochwalać, bo od tyczka do rzemyczka. Czytałem gdzieś, że Fredzio Łaszowski - ten, który pisał w „Nowej Kadrowej” z okazji aneksji Zaolzia: „Każdego Czecha kolbą w zęby. Za co? Za humanitaryzm” - uchował się zdrów. Piasecki i towarzysze też żyją, a dopóki są, tak długo powrót do chuligaństwa jest zawsze otwarty. Miejmy nadzieję, że ich godzina jeszcze daleka. W ocenie antysemityzmów chciałbym zachować poczucie proporcji. Aby go nie utracić, przypominam sobie sławne pogromy na Ukrainie w 1917-1919. Gromiono wówczas wszystkich, zginęły setki tysięcy i miliony ludzi, ale świat rozdzierał szaty tylko nad pogromem w Płoskirowie, mówiąc z lekceważeniem o wszystkim innym. Rzekomi mściciele zamordowali potem Petlurę, a Griinbaum - rodzaj żydowskiego Hitlera - zebrał w Polsce wielkie fundusze na prowadzenie w Paryżu haniebnego procesu, mającego na celu oduczenie Ukraińców od marzeń o niepodległości. Aby takie rzeczy były możliwe, trzeba było zbiorowej żydowsko-gojowskiej histerii, do której powrót jest też zawsze możliwy, bo jej organizatorzy ówcześni są też wszyscy zdrowi i czekają na stosowną okazję. Instynkt mówi mi, że tej histerii nie trzeba rozdmuchiwać. Jest to w tej chwili tylko mała iskra, do której brak obiektywnego paliwa. Mania prześladowcza jest zawsze chorobą, niczego nie załatwia, niczemu nie pomaga, mnoży tylko dokoła Żydów zagadnienia nierozwiązalne, szkodzące im samym w ostatecznym wyniku [25 IV 1957].

 

J.G., s. 439

Niestety, sytuacja wygląda w ten sposób, że doły zostały kołtuńskie i odwilż to kołtuństwo wydobywa na wierzch, rządzą krajem półinteligenci, nie znający niczego (przede wszystkim historii) i zupełnie bez wyobraźni. Młodzież „oklapła”, a świat „intelektualny” okazał się jedynie emocjonalny i histeryczny. Do tego szaleńczy czarny rynek. Polska dziś przypomina Włochy czy Francję z lat 1945-1946, z tym że to już weszło w krew. Wesołe to nie jest. [27 IV 1957]

 
J.S., s. 440-443
Co Pan powie o encyklice papieskiej o „atletach Chrystusa”2 („Monde” z 21 maja)? To wezwanie katolików polskich do zajmowania nieprzejednanego stanowiska i do męczeństwa prowadzi wprost do Budapesztu. Można by zapytać, co Kreml Watykanowi za to zapłacił. Trzeba żałować likwidacji Piaseckiego i katolików postępowych, bo dopóki ta drzazga tkwiła w ciele Kościoła, tak długo ojciec święty nie mógł namawiać Polaków do męczeństwa. W swym sprawozdaniu z książki C. Naurois Dieu contre Dieu Miłosz nie dostrzegł tych powiązań i możliwości. Po encyklice o „atletach Chrystusa” działalność Piaseckiego i katolików postępowych ukazuje się w nowym świetle i wygląda bardzo niewinnie. Zawsze miałem wrażenie, że dokoła Piaseckiego i PAX-u gromadzili się ludzie szukający zabezpieczenia od UB. Horodyń-ski był najklasyczniejszym przykładem tego zjawiska. Gdy Gomułka rozpędził starą bezpiekę i niebezpieczeństwo minęło, Piasecki nie był więcej potrzebny i cała trzódka rozbiegła się. W rezultacie więc Piasecki ocalił kilkadziesiąt osób od więzienia i przez piętnaście lat powstrzymywał Watykan od kroków niepoczytalnych.
Wszystko to zbiega się osobliwie z wizytą F.C. (foetidus canis) w Watykanie. Jest to zjawisko tego samego rozmiaru co podróż Henryka IV do Canossy. Dotąd Watykan myślał głównie o nawróceniu Rosji i przejęciu spadku po Kościele wschodnim. Teraz otworzyły się przed nim ogromne perspektywy na Zachodzie na skutek zniknięcia tam wszelkiej morale laïque. Wydaje się, że w tej chwili nie ma więcej żadnej tenue morale typu laickiego. Całe dziedzictwo po rewolucji francuskiej, encyklopedystach, masonach i okresie liberalizmu zostało zaprzepaszczone. Kościół, po prostu dzięki temu, że nie mógł oficjalnie błogosławić specjalistów od tortur i mitralitek, zwłaszcza gdy ci ostatni byli ateistami, stał się wielką potęgą moralną i polityczną. Nie mogąc zmusić do milczenia biskupów i katolików typu Mauriaca, gauleiterzy Zachodu muszą pielgrzymować do Canossy. Katastrofa moralności laickiej na Zachodzie, likwidacja katolików postępowych na Wschodzie, przy jednoczesnym rozkładzie wewnętrznym protestantyzmu, zniosły ostatnie przeszkody ograniczające dotąd wpływy Watykanu.
Skutki tego rozwoju wypadków dają się odczuć wszędzie po trosze. We Włoszech partia katolicka odepchnęła od siebie stronnictwa laickie i chce rządzić sama, nie wchodząc z nikim w kompromisy W tydzień po tej decyzji odbyły się wybory komunalne, w których najbardziej uderzającym faktem był niespodziewany i znaczny wzrost wpływów komunistycznych. Ustawa o samorządzie terytorialnym (najważniejsza
być może reforma administracyjna) zostanie wstrzymana, bo w tej sytuacji połowa Włoch może się znaleźć we władzy komunistów W Polsce Watykan - jak gdyby dla zbadania granic swej władzy - każe wiernym wyskakiwać przez okna. Wszystko to łączy się z ewolucją wewnętrzną Kościoła, w którym od trzydziestu lat zagadnienie władzy doczesnej i wpływów politycznych wysunęły się na pierwszy plan, jak w czasach kontrreformacji.
W encyklice o „atletach Chrystusa” Watykan wraca do Tertuliana, który również namawiał do męczeństwa, siedząc w pantoflach przy kominku, i z tego powodu nie wszedł w poczet ojców Kościoła kanonicznych.
Czy encyklika do Polaków okaże się równie okropna w skutkach jak w intencji, zależeć będzie od ochoty katolików polskich do wyskakiwania przez okno na rozkaz Watykanu. Jeśli wypadki w kraju rozwiną się po myśli papieża, można spodziewać się rzeczy najgorszych. Aby utrzymać się u władzy, Gomułka będzie musiał chyba pójść śladem Kádára, więzić biskupów, wzywać na pomoc tanki sowieckie itd. Jeżeli tego nie zrobi, ustąpi miejsca generał-gubernatorowi rosyjskiemu.
W Watykanie te rzeczy muszą być znane, ale widocznie dla papieża Polacy są w tej chwili bez znaczenia, nadają się co najwyżej na męczenników. Na uwagę zasługuje całkowita bezwzględność i cynizm papieża. Encyklikę do Polaków ogłosił po przybyciu Wyszyńskiego, ale przed rozmową z nim. W „Corriere” czytałem, że Wyszyński i biskupi polscy czekali w jakimś klasztorze, zanim papież i kardynałowie przygotują się do wizyty F.C. i skończą rozmowy z Francuzami.
Co zrobi Wyszyński po powrocie do kraju? Czy pójdzie śladami gallikanów i stanie sam na czele katolików postępowych? To jest do pomyślenia, ale nie wiem, czy Wyszyński i inni biskupi polscy są z drzewa, z którego robią gallikanów.
Czy miał Pan jakieś wiadomości o tym, jak „atletów Chrystusa” przyjęto w kraju? Myślę, że encyklika wywarła tam wielkie przygnębienie. Czy Pan w „Kulturze” zajmie do niej jakieś stanowisko? Szkoda, że nie możemy poradzić się Wyszyńskiego. W encyklice zasługuje też na uwagę chęć drażnienia stosunków polsko-ukraińskich (Bobola), jak gdyby Watykan chciał zaznaczyć tu ciągłość swej polityki polskiej od czasów Żółkiewskiego, wojen kozackich i Possevina aż do czasów obecnych. Temat publicystycznie bardzo pociągający [30 V 1957].
 
 
J.G., s. 457
[...] zacząłem się ostatnio trochę przyglądać Nagrodzie Nobla. Otóż wydaje mi się, że jeśliby się uruchomiło wszystkie sprężyny, to miałaby szanse kandydatura polska. Osobiście wydaje się, że jedyną kandydatką mogłaby być Maria Dąbrowska. Jest ważne, czy Noce i dnie ukazały się wreszcie po niemiecku, gdyż to by wiele rzeczy ułatwiło. Można by tu wykorzystać również profesora Stanisława Kota. Myślę o nim dlatego, że widział tu Czachowskiego z IBL-u w Warszawie, któremu też mówił o szansach nagrody polskiej, tylko jego kandydatką... jest Kossak-Szczucka. Wydaje mi się to całkowitym nieporozumieniem. Pomijając, że patrzę dość sceptycznie na talent Szczuckiej, ale idzie o jej książki. Autorka, która potrafiła pisać, że Pan Bóg słusznie ukarał krematoriami Żydówki, gdyż malowały sobie paznokcie na czerwono (nie mówiąc już o Pożodze), lepiej niech zostanie w cieniu, a nie będzie wyciągana zanadto na światło dzienne. Ponadto jej związanie się z PAX-em i jej dewocyjność, nie sądzę, by były atutem na świecie, specjalnie w krajach protestanckich.