Emil Cioran, Zeszyty 1957-1972,
przełożył Ireneusz Kania,
"Aletheia", Warszawa 2016
Jego brak talentu ocierał się o geniusz..., s. 15.
Religia jest skończona, gdy nie rodzi już herezji, s. 32.
Trzeba myśleć o Bogu, nie o religii; o ekstazie, nie o mistyce. Różnica między teoretykiem religii a wierzącym jest równie wielka jak między psychiatrą a wariatem, s. 39.
Ktoś celnie powiedział, że „istnieć to znaczy być odrębnym”. Przestajemy istnieć w każdym reżimie, religijnym czy politycznym, likwidującym herezję, wolę przeciwstawienia się jakiemuś dogmatowi czy prądowi, s. 40.
Zen: słowne wyskoki, które odkupuje tylko obsesja i szukanie zbawienia. Akrobacje z absolutem w tle, s. 49.
Czasy przyjemne to te, w których ironia nie prowadzi cię do więzienia, s. 56.
Szczęśliwy mógłbym być tylko w świecie, w którym nie istniałoby poczucie czasu. Mój kraj miał tę zaletę. Kościoły w nim nie miały - i z pewnością nadal nie mają - zegarów. Poza tym nikt nigdy nie wiedział, która godzina - przynajmniej na wsi. Pomiar czasu to na pewno zamach nie tylko na sam czas, ale i na człowieka. Z chwilą, gdy zaczyna się coś analizować, bezcześci się to. Umysł jest profanatorem par excellence; niczego nie pozostawia w dawniejszym stanie - ani czasu, ani duszy. Tylko w spojrzeniu bezrefleksyjnym jest szczęście, s. 86.
Siły odzyskujemy tylko dzięki codziennej kuracji nieświadomością, którą jest sen. Jawa pociąga za sobą znużenie i zużycie, nawet jeśli w ogóle się nie ruszamy bądź leżymy. Poprzez sen włączamy się w anonimowy nurt życia, uczestniczymy w stanie sprzed indywiduacji, jesteśmy tacy, jacy byliśmy, zanim w charakterze osób oddzieliliśmy się od kosmosu; poprzez sen znów stajemy się zalążkiem powszechnym, s. 90.
Sukces odnoszą tylko te filozofie i religie, które schlebiają człowiekowi. To nie za sprawą grzechu pierworodnego czy piekła chrystianizm dominował przez wieki, lecz ponieważ Syn Boży zechciał się wcielić. Skutkiem tego człowiekowi nadano niesłychanie wysoki status, który przyznają mu także wszelkie możliwe wizje „postępu”. Człowiek ma absolutną potrzebę umieszczania się w centrum wszystkiego: gdyby mógł dokładnie zobaczyć swą nieznaczność, przypadkowość swego pojawienia się, utraciłby część swego „napędu”; może nawet złożyłby broń, co byłoby doprawdy czymś nieoczekiwanym, s. 104.
11 października Msza za Reneville’a w Saint-Sulpice. Ponad ołtarzem, w głębi kaplicy, Maryja z Dzieciątkiem stojąca majestatycznie na ziemskim globie. Obraz jest nieopisanie brzydki, co tym znamienniej zaświadcza o zdobywczym aspekcie chrystianizmu. Jest to religia naznaczona na zawsze przez swe początki zewnętrzne, mam na myśli Rzym imperialny. Żydowska sekta, która podbiła największe znane w dziejach imperium, dziedzicząc wszystkie jego wady i zalety, s. 106.
Wszyscy rozprawiają o teoriach, doktrynach, religiach; w sumie - o abstrakcjach. Nikt nie mówi o czymś żywym, przeżytym, bezpośrednim. Filozofia i cała reszta to aktywność pochodna, abstrakcyjna w najgorszym sensie tego słowa. Wszystko w niej jest bezkrwiste. Czas staje się czasowością itd. Zbieranina produktów wtórnych.
Na innej płaszczyźnie, ludzie nie szukają już sensu życia, wychodząc od własnych doświadczeń, lecz biorąc za punkt wyjścia dane historii czy takiej bądź innej religii. Jeśli w sobie samym nie ma motywów do rozprawiania o bólu czy nicości, to po cóż tracić czas na studiowanie buddyzmu? Wszystkiego trzeba szukać w sobie, a jeśli nie znajdujemy tam tego, czego szukamy, cóż - trzeba dać sobie spokój z szukaniem.
Tym, co mnie interesuje, jest moje życie, a nie doktryny o życiu. Na próżno przerzucam stronice książek, nie znajduję w nich nic bezpośredniego, absolutnego, niezastępowalnego. Wszędzie ta sama filozoficzna paplanina, s. 125.
Zetknąłem się z paroma pretendentami do mądrości pragnącymi zakładać „szkoły”, żeby duchowo odrodzić ludzkość. Wszyscy w sposób zupełnie wyraźny byli niezrównoważeni. Żaden nie rozumiał, że dzieło odrodzenia trzeba zaczynać na sobie i od siebie. W istocie tym, czego pragnęli - co prawda nieświadomie - było udzielenie innym własnej nierównowagi, przerzucenie na ludzkość nadmiaru własnych, przygniatających ich sprzeczności i bezładnych pragnień, s. 127.
Żaden przyjaciel nigdy nie powie nam prawdy. Dlatego płodny jest tylko niemy dialog z naszymi nieprzyjaciółmi, s. 132.
Naprawdę o wieczności można myśleć tylko w pozycji leżącej. Zrozumiałe, że szczególnie dobrze wieczność uchwycili ludzie Wschodu; czyż nie preferowali pozycji horyzontalnej? Zwrócenie oczu ku niebu z konieczności odmienia bieg myśli.
Gdy rzucamy się na łóżko bądź na ziemię, czas przestaje płynąć i już się nie liczy. Historia jest produktem ludzkości stojącej.
Człowiek, zwierzę spionizowane, musiał, niestety, przyswoić sobie nawyk spoglądania przed siebie, nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Jak skromniutki rodowód ma idea przyszłości!, s. 133.
Mówi się o chorobach woli, zapominając, że sama wola także jest chorobą, że czynność chcenia nie jest naturalna, s. 140.
Spostrzegłem, że wszyscy, którzy zdobywają się na poważny wysiłek, są do niego zdolni dzięki nieczystym namiętnościom, chorobie, żądzy sławy, zawiści itd., nigdy zaś pod wpływem zwykłej spontaniczności ducha. Człowiek byłby istotą bezwolną, gdyby nic jakaś mniej lub bardziej zewnętrzna siła pchająca go do działania, samorealizacji, podboju. Jakże fałszywy jest idealizm w filozofii, a nijaki - w psychologii!, s. 147.
Zdanie z Talmudu, które spodobałoby się Kafce: :"My, Żydzi, jesteśmy jak oliwki, najlepsze dajemy z siebie tylko wtedy, kiedy nas miażdżą", s. 151.
Dobrze wszystko rozważywszy, stwierdzam, że nie można nie zwariować, s. 153.
Krucjata przeciw albigensom.
Czytając o tych okropnościach, czujemy się naprawdę szczęśliwi, że jesteśmy poza Kościołem. Instytucja zdolna do takich niebywałości zasługuje na przydomek nadprzyrodzonej, s. 202.
W okresie zwalczania w Hiszpanii wpływów Lutra Biblia w języku narodowym była absolutnie zabroniona; nawet Karol V musiał zwracać się do Inkwizycji o pozwolenie czytania jej po francusku, na co zgodzono się nie bez wahań! A jednak to on już po abdykacji, w listach pisanych ze swego odosobnienia w Yuste, nakłaniał syna do tępienia heretyków, s. 206.
Petre Tutea. Jedyny prawdziwy geniusz, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Tyle błyskotliwych powiedzonek, które przepadły na zawsze; jak dać wyobrażenie o jego swadzie? I jego szaleństwie? Gdy pewnego dnia mu powiedziałem: „Jesteś mieszanką Don Kichota i Boga”, zrazu był mile połechtany, ale nazajutrz przyszedł do mnie wczesnym rankiem i rzekł: „To z Don Kichotem mi się nic podoba”, s. 227.