s. 19

Droga biegła teraz lekko w dół i widać było już z bliska Palermo pogrążone w zupełnym mroku. Niskie, ściśnięte jeden przy drugim domy były przytłoczone kolosalnymi budynkami klasztornymi, które trudno by nawet zliczyć. Stały one często grupami po dwa, po trzy, klasztory męskie! żeńskie, klasztory bogate i klasztory biedne, klasztory arystokratyczne i klasztory gminne, klasztory jezuitów, benedyktynów, franciszkanów, kapucynów, karmelitów, teatynów, augustianów... Wznosiły się nad nimi wyblakłe kopuły o niepewnych, jakby zapadniętych wypukłościach, przypominające opróżnione z pokarmu piersi; ale właśnie owe klasztory dodawały miastu ponurego blasku, stanowiły o jego charakterze, były jego ozdobą i zarazem piętnowały je powiewem śmierci, którego nigdy nie umiało rozproszyć nawet jaskrawe sycylijskie światło. Poza tym o tej godzinie, gdy już noc zapadła, panowały one despotycznie nad panoramą miasta. I właśnie przeciwko nim paliły się w górach owe ogniska, rozniecane zresztą przez ludzi bardzo podobnych do tych, którzy żyli w klasztorach, równie fanatycznych jak oni, zamkniętych w sobie jak oni, jak oni żądnych władzy rokującej próżniaczy żywot.

 

s. 24

Ale gdy zaczynało już świtać, księżna miała okazję się przeżegnać.

 

s. 28

Na środku pokoju stało ogromne biurko z dziesiątkami szuflad, wnęk, skrytek i podnoszonych blatów. Ten kolos z żółtego drzewa intarsjowanego hebanem roił się od schowków i zakamarków, zamaskowanych ściankami, otwieranych za pomocą mechanizmu sprężynowego, którego nikt prócz złodziei nie umiał

już puścić w ruch.

 

s. 51

Wtedy księżna, która wydała już szeptem odpowiednie dyspozycje w czasie ceremonii, zaprosiła na ten sam dzień na kolację burmistrza, prałata i notariusza. Prałat był kawalerem z zawodu, a notariusz z powołania, tym samym więc nie wyłaniała się kwestia ich małżonek;

 

s. 165 

Mówiono mi niedawno, że w Paryżu żyją teraz polscy hrabiowie, których zmusiły do ucieczki z kraju powstania i despotyzm; obecnie są dorożkarzami, ale spoglądają na swoich klientów mieszczuchów z takim marsem, że ci biedacy wsiadają do dorożki sami już nie wiedząc po co i z miną zbitych psów.

 

 

Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Lampart,

przeł. Zofia Ernstowa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988, 232 s.