Alice Coleman Schelling, Joanna: Recollections

 

 

Alicja po drugiej stronie drzwi

 

            W dzieciństwie płynącym dostatnio i błogo w murach wysokich pokojów łódzkiej kamienicy, otoczona gronem uwielbiającej ją rodziny, marzyła, by zostać Anią z Zielonego Wzgórza. Potem, by choć trochę przypominać Shirley Temple. No, a najlepiej być Alicją z Krainy Czarów. Jednak spełnieniem jej marzeń okazało się coś zupełnie innego. Coś, czego jako dziecko nie umiałaby sobie zupełnie wyobrazić. Po prostu przeżyła.

        Alicja urodziła się w Łodzi, w 1932 roku. To do tego miasta, opuszczając podkrakowski rodzinny Kobierzyn, przeniósł się jej ojciec, Roman Berger, niedługo po tym, jak pewnego razu na balu w Uniwersytecie Jagiellońskim poznał śliczną pannę Hechtkopf, której rodzice, Regina i Dawid, osiedli w Łodzi w latach 20. XX wieku i przy ulicy Piotrkowskiej 58 prowadzili firmę „D. Hechtkopf – artykuły skórzane i pończosznicze”.

            Alicja, przez domowników zwana Alinką, ma rude włosy, niebieskie oczy, i  poznaje świat. Boleśnie zdobywa trudną prawdę o stojącej w salonie i straszącej ją kamiennej głowie z wyłupanymi oczami – teraz już wie, kto to taki Chopin. Dzielnie walczy ze wstydem, recytując przed gośćmi polskie wiersze, wbijane jej do głowy przez ojca. Uwalniając się spod opieki nader troskliwej guwernantki, kręci piruety w wielkich filcowych kapciach i wraz ze służącymi froteruje parkiety do złotego połysku. Zgłębia tajemnicę rzadko otwieranej masywnej szafy, w której czeluściach kryją się jakieś białe tkaniny, sznureczki, pudełeczka o nieznanej zawartości i srebrne świeczniki owinięte w miękki materiał... Nieraz widzi zwróconego twarzą do ściany dziadka, który jest odziany we wzorzystą szatę, obraca coś w dłoniach, nuci cicho, melodyjnie, a jego ciało kołysze się łagodnie do przodu i do tyłu. Z niewiadomych powodów nie wolno jej bawić się z dziećmi na podwórku. W czasie wakacji wyjeżdża na wieś, gdzie jest tyle cudownych psów. Nic też dziwnego, że pewnego razu zrozpaczeni rodzice znajdują ją po wielu godzinach poszukiwań śpiącą beztrosko w budzie ukochanego kundla.

            Pierwsze troski szkolne zlewają się w pamięci dziecka z dziwnymi rozmowami toczonymi przy domowym stole. Okazuje się, że są jacyś ludzie, którzy się nazywają „niemieccy Żydzi”. I jest ten jakiś Hitler. Wiosną 1939 roku Alinka widzi na łódzkiej ulicy mężczyzn bijących jakichś „Żydów” drewnianymi pałkami. W czasie wakacji spędzanych w jakiejś wsi pod Łodzią odwiedza ją ojciec. Uczy angielskiego i wynajmuje nauczyciela do hebrajskiego.

            W łódzkim domu Alinki kwaterują teraz niemieccy oficerowie. Kulturalni, życzliwi, szczodrzy. Gdyby nie tkwiący w grubej kaburze pistolet całkiem wygodnie siedziałoby się na kolanach nowego lokatora. Tego samego, który niedługo potem przestrzelił czoła wszystkim przodkom spoglądającym ze ścian jadalni na nowe porządki w domu. Ukradkiem, pod nieobecność Niemców, rodzina Alinki ucieka do innego mieszkania. Na nic zdają się prośby guwernantki, która chciała pójść z nimi i błaga Alinkę o wstawiennictwo u matki. Pięćdziesiąt lat później Alinka spotka ją raz jeszcze. Po drugiej stronie drzwi.

            Teraz pozostawała tylko ucieczka z Łodzi. Ci jacyś „Żydzi” to my sami – zrozumiała Alinka. I nagle najbardziej niebezpieczni stali się ci, dla których nie było to tajemnicą. Zatem Warszawa. Krótko potem ucieczka na wschód. Nieudane próby sforsowania granicy, gdzie o swój żer głodne wilki rywalizowały z sowieckimi sołdatami. Lida. Białystok. Lwów.

            Pokój w lwowskim mieszkaniu przy ul. Sapiehy 8. Miejsce Niemców zajęli Sowieci. Ojciec nie ustaje w edukacji dziecka – do recytowania dochodzi męczarnia pamięciowego opanowania tabliczki mnożenia. Ojciec z córką uczą się rosyjskiego. Alinka słyszy nowe słowa: „Syberia”, „konfiskata”, „Międzynarodówka”. Z gigantycznych portretów spogląda na przechodniów cudowny „człowiek ze stali”. Jakże Alinka pragnie znaleźć się w świecie szkolnej czytanki i wraz z innymi uśmiechniętymi dziećmi wręczać Leninowi złote snopy zżętej pszenicy...

             We Lwowie są już Niemcy. Alinka wie już teraz dużo. Właśnie poznała gorycz hańby – wbrew mocnemu postanowieniu zjadła kawałek chleba, który miał ojcu wystarczyć za obiad. I to mimo tego, że wcześniej zjadła swój obiad – całego ziemniaka. Teraz pochłania ją szycie opasek na lewe ramię z nałożonymi na siebie do góry nogami dwoma trójkątami. 

            Wysiłki ojca i innych członków rodziny, może i ostatni klejnot wyłuskany z zakamarków swetra, przynoszą wreszcie jakiś skutek: Alinka z rodzicami zamieszkuje w podkrakowskim Tenczynku, w wynajętej „willi”. „Nasz świat – powie po latach – utonął w ciszy, samotności i błogiej izolacji”. Przez śnieżne zaspy nie przedrze się żaden „czarny samochód”. Alinka wie coraz więcej. Rozumie teraz, że Chrystus „umarł za jej grzechy”. W czasie Świąt Wielkanocnych 1942 roku przyjmuje Pierwszą Komunię. Zostaje katoliczką. Sąsiedzi z Tenczynka wiedzą jednak jeszcze więcej. Wizyta żandarma i kolejna ucieczka. Raz jeszcze Warszawa.

            Jest rok 1943. Alinka trafia do nowej „rodziny”. Jest teraz „krewną” pani Ćwirko-Godyckiej, wdowy po polskim oficerze. Pani Godycka nie wie jeszcze, że jej mąż został rozstrzelany w 1940 roku, w Starobielsku. Kolejne schronienie Alinki to sierociniec sióstr szarytek. Klasztorna szkoła, klasztorne obowiązki, klasztorny rygor. Wielkanoc. W nocy wielki pożar i odgłosy walki – w bezpiecznej jednak odległości, dlatego po wieczornych modlitwach wszystkie wychowanice idą spać. „A rano – pamięta Alinka – na naszych nocnych koszulach, we włosach i na skórze zobaczyłyśmy malutkie, czarne kropeczki popiołu. Umyłyśmy ręce i poszłyśmy na poranne modlitwy”. Już teraz wie, że są ludzie, którzy potrafią spalić żywego człowieka.

            Po aresztowaniu przez gestapo ukrywającej się w tym samym sierocińcu kuzynki Alinki ani siostra przełożona, ani rodzice nie odważyli się dłużej ryzykować. Zimą 1943 roku znajdują dla niej nowe schronienie – tym razem jest to mieszkanie praczki, pani Schwartz, na ulicy Złotej. Tę kwaterę Alinka opuści ze wszystkimi mieszkańcami Warszawy w sierpniu 1944 roku, po upadku powstania.

            Pruszków. Alinka jest już dorosła – tak przynajmniej sądzą Niemcy, którzy skazują ją na niewolniczą pracę w należącej do podobozu Dachau fabryce tekstyliów w Landshut. W huku maszyn przędzalniczych i wśród kobiet stłoczonych na pryczach poznaje sekrety kobiecości, śledzi tragiczne i plugawe dramaty miłosne więźniarek. Jej nową „matką” jest niegdysiejsza współlokatorka ze Złotej – po wojnie dopiero Alinka się dowie, że to kochanka jej ojca...

            Zima 1945. Ewakuacja. Kolejny transport – w głąb Rzeszy. Nowe słowo: „bauer”. I największa miłość: łańcuchowy pies gospodarza, wściekły wilczur, Reks. Kolejne nowe słowo: „kaput” Alinka słyszy z ust bauera, który siedzi skamieniały przy radiu.

 

*

 

            Po sześćdziesięciu latach Alice Coleman Schelling, mieszkająca obecnie w USA, postanowiła utrwalić swe wspomnienia z lat wojny. Wcześniej czytelnik amerykański miał okazję poznać rodzinne losy bohaterki spisane przez jej ojca (Hiding in Plain Sight, Capstone Publishing Company, New York 1993), który po wojnie przybrał nazwisko Zygmunt Modzelewski (1904–2005). W Polsce natomiast kilka lat temu ukazały się wspomnienia kuzynki Alice Coleman Schelling (Irena Bronner, Cykady nad Wisłą i Jordanem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004). Obszerne, spisane w języku angielskim jej własne wspomnienia czekają obecnie na publikację w Polsce. 

 

 

 

fragment artykułu opublikowanego w czasopiśmie "Midrasz"

Mirosław Wójcik, Alicja po drugiej stronie drzwi, „Midrasz” 2012, nr 2 (166; marzec–kwiecień), s. 48–53.